"Nie muszę się utrzymywać z pisania, więc najważniejsza jest dla mnie zabawa i przyjemność tworzenia". Wojciech Kulawski o swojej książce pt. "Humbug"

 

Wojciech Kulawski z każdą kolejną książką zyskuje coraz większą rzeszę czytelników, a ja jestem przekonana, że o tym autorze będzie jeszcze głośno. "Humbug" to jego najnowsza propozycja i właśnie o tej powieści porozmawiałam z pisarzem. Zapraszam do przeczytania naszego wywiadu 😀







Wojciech Kulawski to mieszkaniec Rzeszowa, który pisanie traktuje jak przygodę życia. Pracuje w korporacji w branży IT, tańczy Tango Argentyńskie, Bachatę i Kizombę. Autor zadebiutował dwoma opowiadaniami w antologii "Przedświt". Jest laureatem licznych nagród i wyróżnień w konkursach literackich. Lubi różnorodność, dlatego eksperymentuje z wieloma gatunkami.









Wioleta Sadowska: Czy grzyby psathyrelle speciale istnieją w rzeczywistości?

Wojciech Kulawski: Psathyrella, czyli inaczej kruchaweczka to dość popularny i pospolity grzyb. Jest łamliwy i delikatny oraz posiada pewnie z kilkadziesiąt odmian. Niestety (a może stety 😉) odmiana psathyrelle speciale nie istnieje. Została stworzona wyłącznie na potrzeby powieści. 

Wioleta Sadowska: Jaka szkoda, bo planowałam wybrać się na grzybobranie😀Humbug to słowo, które w ostatnim czasie znowu staje się modne w naszym literackim świecie. Kiedy wpadłeś na to, aby właśnie tak nazwać swoją najnowszą książkę?

Wojciech Kulawski: Po napisaniu powieści szukałem dla niej tytułu. Ostatnio popularne są tytuły jednowyrazowe i to najczęściej krótkie. Niestety słowa takie jak mistyfikacja, oszustwo, blaga czy przekręt wydawały mi się nieadekwatne, poza tym źle brzmiały. I nieoczekiwanie w słowniku synonimów znalazłem właśnie humbug, który od razu mi się spodobał. Wiedziałem, że większość osób nie będzie wiedziała co to znaczy, co dodatkowo sprawi, że zawieszą na tym tytule oko. Wtedy, kiedy pisałem Humbug, czyli podczas pandemii koronawirusa nie było książki o takim tytule. Dopiero potem bliżej premiery okazało się, że istnieje inna powieść Humbug. Cóż, zdarza się 😉Było już niestety za późno, aby na ostatni moment zmieniać tytuł powieści. 

Wioleta Sadowska: A ja się cieszę z tego faktu, bo patronuję medialnie obydwu książkom, które mają taki sam, nietuzinkowy tytuł. Poprzez „Humbuga” pokazujesz czytelnikom swoją nieco inną, pisarską twarz?

Wojciech Kulawski: Dokładnie tak. Trzeba sobie najpierw uzmysłowić kontekst i miejsce powstania powieści. Był to szczyt pandemii COVID-19, wszyscy siedzieliśmy w domach, nie wolno było nawet wyjść na spacer. Strasznie mnie ta sytuacja męczyła, bo nie znoszę odgórnego ograniczania wolności. Moja żona podsunęła mi pomysł, że skoro nie można na żywo, to przynajmniej w wyobraźni można udać się w podróż do miejsc, o których wówczas można było tylko pomarzyć. Tak powstał zręb pomysłu, potem okazało się, że Majorka znana jest z najsłynniejszych piana party na świecie, co więcej jest tam mnóstwo fantastycznych klubów, jak choćby wykuta w skale Cova d’en Xoroi. Zacząłem marzyć, odkrywałem coraz to nowe miejsca wysp wchodzących w skład pięknego regionu Hiszpanii, jakim były Baleary. A zatem wiedziałem już, gdzie będzie się działa akcja nowej powieści. Musiałem również wywiązać się ze zobowiązania wobec wydawnictwa związanego z kolejną częścią serii o warszawskich policjantach kryminalnych. Nie chciałem jednak pisać szóstego klasycznego kryminału, bo najnormalniej w świecie miałem już przesyt. I w takich oto okolicznościach przyrody powstał Humbug. Faktycznie jest inny, trochę odjechany, ciężko jest uwierzyć w historie, które przytrafiają się bohaterom. Na tyle często mrugam w powieści okiem do czytelnika, że dość szybko można się zorientować, iż nie traktowałem jej poważnie. Oczywiście mogłem jeszcze bardziej odpłynąć, idąc w groteskę, jednak wówczas powieść kompletnie nie pasowałaby do pozostałych części serii. Musiałem zatem wyważyć ciężar tekstu, znaleźć złoty środek. Najważniejsze, że Humbug niejako pomógł mi przetrwać ciężkie czasy izolacji związanej z pandemią koronawirusa. 

Wioleta Sadowska: „Humbug” to zdecydowanie hybryda gatunkowa, którą czyta się z przymrużeniem oka. Czy stworzenie takiej książki okazało się dla ciebie wyzwaniem?

Wojciech Kulawski: Mam do swojej twórczości sporo dystansu. Zdaję sobie sprawę, że orbituję po ciemnych zakamarkach układu słonecznego i daleko jest mi do centrum. Nie muszę się utrzymywać z pisania, więc najważniejsza jest dla mnie zabawa i przyjemność tworzenia. Z tego też powodu staram się skakać po konwencjach i gatunkach, i próbować różnych rzeczy. Najgorsza byłaby stagnacja i odcinanie kuponów, pisząc dwudziesty taki sam kryminał, bo czytelnicy tego oczekują. Humbug tworzyło mi się bardzo dobrze, świetnie się przy nim bawiłem. Oczywiście literatura gatunkowa rządzi się swoimi prawami, należy dać czytelnikowi mniej więcej to, czego może się po kryminale spodziewać. Z tego też powodu od razu zaznaczyłem, promując książkę, że jest to pastisz romansu mafijnego, aby odbiorcy nie czuli się po lekturze oszukani. Oczywiście kilka osób stwierdziło, że książka kompletnie nie trafiła w ich gust. Zdawałem sobie sprawę z takiego ryzyka. 

Poczekajcie jednak, aż zobaczycie to, co obecnie tworzę (wydawniczy cykl życia powieści sprawia, że pewnie będzie to za trzy lata, zobaczymy). Zdradzę tylko, że cała historia, która jak to często u mnie jest mieszanką kryminału, horroru i powieści psychologicznej rozgrywa się wyłącznie w głowie głównej bohaterki. To dopiero jest odlot 😊 Musiałem wymyślić coś nowego, co będzie dla mnie wyzwaniem. I nie ukrywam, postawiłem sobie poprzeczkę niezwykle wysoko, przez co pisze mi się tę książkę bardzo ciężko, a kolejne strony przyrastają w żółwim tempie. Dokończę jednak tę powieść, bo zawsze kończę rozpoczęte projekty. Nawet jeśli okaże się, że to nieudany eksperyment, to trudno. Poleci do szuflady a ja będę wiedział, żeby nigdy więcej nie brać się za podobny projekt.


Wioleta Sadowska: Muszę przyznać, że te twoje wyzwania są mocno intrygujące. Policjantka Marzena Gibała wraz ze swoją koleżanką Jadwigą Zając wyjeżdżają na urlop na egzotyczne Baleary. Ta wyspa cię uwiodła?

Wojciech Kulawski: Szukałem miejsca w miarę odosobnionego, najlepiej, żeby była to wyspa. Musiało być morze, plaże, piękne kluby i scenerie. Baleary od razu mi się spodobały. Było tam wszystko, czego potrzebowałem. Poza tym, nigdy tam nie byłem, a bardzo bym chciał. Mogłem tę podróż odbyć przynajmniej w wyobraźni na kartach mojej powieści i oczyma moich bohaterów. Za to również uwielbiam literaturę.  

Wioleta Sadowska: Jedną z epizodycznych bohaterek tej książki jest paraponera clavata, czyli mrówka występująca w Ameryce Południowej. Ten owad urzekł cię swoją egzotyczną naturą?

Wojciech Kulawski: Powieść Humbug z założenia miała być kryminałem pomyłek, ale ze światem postawionym na głowie. Oczywiście można sobie wyobrazić gangsterów, którzy w tak zwany tradycyjny sposób torturują swoje ofiary. Ja jednak potrzebowałem czegoś innego, że się tak wyrażę-odjechanego. I tak powstały metody torturowania mrówką paraponera clavata czy innymi ciekawymi stworzonkami. A jakimi? Najlepiej sprawdzić samemu na kartach powieści 😉 

Wioleta Sadowska: Tak, te stworzonka niezaprzeczalnie tworzą klimat twojej powieści. A najbardziej barwną i osobliwą bohaterką jest Jadwiga, której potencjał umysłowy i cielesny rozwija się ze strony na stronę. Jak tworzyło ci się tę postać?

Wojciech Kulawski: Prawdę mówiąc nie od początku miałem pomysł na Jadwigę. Ta postać ewoluowała wraz z rozwojem książki. I nieoczekiwanie urosła do najważniejszej postaci w Humbug. Z Marzeną na przykład było mi łatwiej. Wiedziałem, że muszę ją ostatecznie wyciągnąć z kłopotów, bo jest mi ona potrzebna jako istotna część warszawskiego zespołu kryminalnego. Z Jadwigą było inaczej. Spotkałem się z kilkoma opiniami, że ta postać jest niewiarygodnie opisana. Jej metamorfoza jest zbyt szybka i trudno w nią uwierzyć, bo jak tak można, aby ze skromnej dziewczyny zamienić się w zabójcę gangstera działającego bez żadnych skrupułów. Oczywiście miałem takie rozterki, aby ukazać ją w nieco szerszym i głębszym kontekście. Sprawić, aby już od początku była to osoba tajemnicza i coś ukrywała. Wówczas jednak straciłbym element zaskoczenia, bo czytelnik domyślałby się, że ta postać będzie ważna, że się rozwinie i stopniowo przejmie inicjatywę w powieści. A tak jest zaskoczenie. Na początku ukazuję Jadwigę jako naiwną i niezbyt inteligentną. Z czasem jednak widać, że w tej nieporadności jest jakaś metoda. Chyba ten zabieg ostatecznie okazał się trafiony, bo większości czytelników najbardziej podobała się właśnie ta bohaterka. 

Wioleta Sadowska: Czy planujesz napisać w przyszłości kolejny tom tej serii?

Wojciech Kulawski: Nie wiem, czy powstaną kolejne części z tej serii. Muszę od niej na razie trochę odpocząć. Oczywiście jest kilka niedokończonych wątków, które można byłoby pociągnąć. Mam też kilka pomysłów, które idealnie nadawałyby się właśnie dla stołecznych policjantów. Nie chciałbym jednak ciągnąć tego w nieskończoność, aby się tym nie znudzić i nie być też posądzonym o zjadanie własnego ogona. Czasem trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć dosyć. Czas pokaże, jak to się wszystko z tymi moimi policjantami kryminalnymi rozwinie.

Wioleta Sadowska: W fabułę „Humbuga” wplatasz samego siebie. To zabieg, który mówi o tym, że rzeczywiście posiadasz spory dystans do własnej twórczości.

Wojciech Kulawski: Nie mam problemu, aby śmiać się z samego siebie. Mam świadomość, że jestem kimś w rodzaju klauna, bawidamka czy opowiadacza historii. Moim celem jest wymyślanie światów, dzięki którym ludzkie życie będzie choć trochę lepsze. Jeśli czytelnik podczas lektury moich powieści na te kilka godzin oderwie się od najczęściej niewesołej otaczającej go rzeczywistości, to mój cel został osiągnięty. Generalnie bardzo źle się czuję z powieściami realistycznymi. Oczywiście nie chodzi o to, aby opisywać niestworzone historie, które są kompletnie oderwane od rzeczywistości, ale podstawowy warunek jest taki, że muszę się tym bawić. Pisanie jest dla mnie swoistym rodzajem odtrutki od świata, który mnie otacza i na każdym kroku bombarduje negatywnymi emocjami. Podam może przykład, aby lepiej unaocznić to, co przyświeca mi podczas tworzenia książek. Niedawno czytałem powieść Ani Rozenberg (pozdrawiam serdecznie) pt. "Maski pośmiertne" teraz czytam "Skazę" Roberta Małeckiego. Oczywiście są to wybitne powieści, które w sposób niezwykle wierny oddają żmudną i siermiężną pracę policji. To jak zbieranie ziarenek piasku, które mogą, ale nie muszą doprowadzić do rozwiązania zagadki i śledztwa. Czytając te powieści, niejako czułem ból policjantów, którzy borykali się z codziennością i własnymi traumami. Doceniam literacki kunszt i włożony w powieści trud. Nie potrafię jednak się tymi historiami bawić. Jeśli chcę prawdy wychodzę w nocy na dworzec centralny, albo zapuszczam się w podejrzane blokowiska, czy nawet włączam wiadomości telewizyjne. Podczas godziny takiego spaceru doświadczę tylu smutnych i depresyjnych sytuacji, że wystarcza mi na cały miesiąc. Nie potrzebuję dodatkowo czytać książek, aby zrozumieć, jak trudne może być życie. Oczywiście nie twierdzę, że tego typu literatura nie jest potrzebna. Niech to jednak będzie przynajmniej pewnego rodzaju esencja, jakieś podsumowanie trudu pracy lekarza, ciekawostki i historie z jego życia albo ukazanie jakiegoś rzadkiego zawodu, z którym na co dzień nie mamy do czynienia (grabarz?, patolog?). Jeśli jednak czytam opisy smarowania kanapek pasztetową i robienia jajecznicy z sześciu jajek to ja podziękuję. Wiem, jak frustrujące może być zrobienie dobrej jajecznicy 😊, w szczególności jeśli natrafi się na zgniłe jajo albo skorupka spadnie na podłogę i nabałagani w całej kuchni (wiem, zaczynam wymyślać po swojemu 😉, mam jednak nadzieję, że uchwyciłem sedno). 

Szukam w literaturze ucieczki, zabawy i nadziei na lepsze jutro. Pewnie dlatego nigdy nie dostanę żadnej literackiej nagrody, bo nie potrafię wbić się w ścisłe ramy konwencji jakiegoś gatunku. Zawsze muszę coś zmienić, przeinaczyć. Nie jestem archiwistą, komentatorem rzeczywistości, a raczej tak jak wspomniałem na początku, klaunem i prześmiewcą. I tego najczęściej też szukam w literaturze. 

Wioleta Sadowska: To skoro mowa o literaturze, co Wojciech Kulawski szykuje dla nas dobrego w 2024 r.?

Wojciech Kulawski: Nie zwalniam tempa. Na wydanie czeka trzytomowa seria kryminalna pt. "Upiory przeszłości", nad którą pracowałem przez dwa lata. Mój wydawca wyraził zainteresowanie jej wydaniem, dlatego liczę, że w tym roku pojawi się przynajmniej pierwszy tom nowej serii. Jest to oczywiście kryminał, jednak z zupełnie nowymi męskimi bohaterami. Jest w nim wszystko to, co ty Wiolu lubisz w mojej twórczości, a za co czytelnicy często suszą mi głowę. Antagonista i protagonista są matematycznymi geniuszami. Ich pojedynek nie sprowadza się wyłącznie do klasycznych zagrywek znanych z kryminałów. Walczą również na poziomie abstrakcyjnym, matematycznym, prześcigając się w coraz to nowych łamigłówkach intelektualnych. Jest w tych tekstach mnóstwo nauki, techniki, biologii, a nawet słynna niemiecka Enigma. Więcej nie zdradzę, choć już widzę narzekanie przeciętnego czytelnika, że ciężko jest to strawić, a cała ta matematyczna otoczka jest kompletnie niezrozumiała. Mam tego świadomość, ale nie zamierzam płynąć z prądem, tworzę takie historie, jakie sam chciałbym czytać. Z tego też powodu dużo bliżej mi do Dana Browna niż do wspomnianego Małeckiego czy Czubaja, czyli mistrzów kryminału realistycznego. 

Podpisałem również umowę z zupełnie nowym wydawnictwem. Wstępny termin premiery nowej powieści to czerwiec 2024. Jest to thriller z elementami ghost story.  Więcej nie powiem, bo mi nie wolno. Liczę też, że pojawi się e-book i audiobook Humbuga. Udzielam się również w kilku antologiach oraz na kanale Jakuba Rutki Mystery Tv. Zobaczymy jednak czy uda się coś z tych opowiadań wydać, bo życie nauczyło mnie, że wydawniczy świat jest nieprzewidywalny. Jak widać rok 2024 powinien być dość intensywny, zobaczymy, jak pogodzę te plany z pracą, domem i rodziną 😉

Wioleta Sadowska: Te intelektualne łamigłówki to miód na moje czytelnicze serce. Co na koniec naszej rozmowy chciałbyś przekazać czytelnikom Subiektywnie o książkach?

Wojciech Kulawski: Niezmiennie dziękuję, że jesteście i czytacie moje książki. A tobie Wiolu życzę nieustającego optymizmu i siły w tym co tak wspaniale robisz, czyli sprawiasz, że te nasze książki docierają do szerokiego czytelnika.   


Lubię poznawać nieco inne oblicze pisarskie znanych mi autorów. A "Humbug" to właśnie książka, która w pełnej krasie pokazuje, że Wojciech Kulawski potrafi czerpać pełnymi garściami z masy popkulturowych obrazów różnych dziedzin sztuki i inspirację tę przekuć na poprawną w formie i przede wszystkim mającą wymiar rozrywkowy, kryminalną historię. Koniecznie zajrzyjcie do "Humbuga" 😀



Wywiad został opublikowany w ramach współpracy z autorem.

6 komentarzy:

  1. Gratulacje, twórczość Autora wciąż przede mną, pozdrawiam Wiolu .

    OdpowiedzUsuń
  2. zawsze interesują mnie wywiady, w których pisarz zdradza swoje zaplecze pisarskie publiczności

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy wywiad :) Książkę widziałam kilka razy już, zapewne też u Ciebie, ale czytać jeszcze nie miałam okazji :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię powieści pana Wojciecha Kulawskiego, a HUMBUG utwierdził mnie w przekonaniu, że jego książki są warte przeczytania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo podoba mi się ta rozmowa.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za ślad, który tutaj zostawiacie :)

Copyright © 2016 Subiektywnie o książkach , Blogger