"Czy z uzi w ręku, czy z domowym ciastem, musimy stać się polityczkami". Izabela Szolc o swojej książce pt. "Kara to nie wszystko"

 

Nietuzinkowa książka i nietuzinkowa autorka. Zaparzcie sobie dużej i mocnej kawy, gdyż dzisiaj zapraszam was do przeczytanie mojej rozmowy z Izabelą Szolc, autorką recenzowanej niedawno przeze mnie książki pt. "Kara to nie wszystko". A w wywiadzie między innymi o kobietach, o bezdyskusyjności pewnych tematów i o pornopowieściach.


Recenzja książki "Kara to nie wszystko" - KLIK

Fot. M.Zaporowska



Izabela Szolc to urodzona w 1978 r. polska pisarka, felietonistka, nauczycielka, aktorka i scenarzystka. Zadebiutowała w 1997 r. opublikowanym w gazecie opowiadaniem pt. "Watykan". Tworzyła scenariusze do komiksów i filmów, uczyła kreatywnego pisania, grała role w serialach, a także w "Pianiście" Romana Polańskiego. Jest z pochodzenia łodzianką, a z wyboru warszawianką.





Wioleta Sadowska: Trudno było po raz pierwszy napisać Posłowie do swojej książki?

Izabela Szolc: Powiedzmy, że to było osobliwe, ale i satysfakcjonujące doświadczenie. Pragmatycznie rzecz biorąc zmusiły mnie do tego okoliczności. Jestem wrogiem stawiania przysłowiowej kropki nad „i” w utworze literackim, ale akurat tutaj pojawił się temat, który nie jest dla mnie żadnym polem do dyskusji. Odmawiam dyskusji! I dlatego pokusiłam się o uściślenie. Czego dotyczy ten temat? Zapraszam do czytania Posłowia, a wcześniej książki „Kara to nie wszystko”. Choć miło by było, gdyby Czytelnicy sięgnęli i do pierwszego tomu „Brudnej trylogii”: „Zemsta to za mało”.

Wioleta Sadowska: Dlaczego nazwała Pani swój cykl dość wymownie, czyli „Brudną trylogią”?

Izabela Szolc: Bo dotykam tematów tabu. Kontrowersyjnych. Wszechobecnych, które jednak omija się wzrokiem… Jeśli tylko można… Schodzę do kasty niedotykalnych, bo ktoś musi…Bo w sumie to nie miałam wyboru… Bo nienawidzę tego powiedzenia: „brudy pierze się w domu”. Naprawdę? Ja w domu mam komputer, w domu jestem pisarzem. Ja te brudy korzystając ze swoich umiejętności bardzo pięknie wyprowadzam za próg.

Wioleta Sadowska: Trudno w ostatnich dniach, tygodniach, czy miesiącach omijać wzrokiem tematy, jakie dotyczą wielorakich aspektów życia kobiety w naszym kraju. Czy pisanie o tych sprawach to dla Pani swoista misja?

Izabela Szolc: Powiem Pani, że słowo „misja” ma ciężar kamienia młyńskiego uwieszonego na szyi. A ja mam bardzo cienką szyję… Jednak… Jeśli odbiera się podmiotowość jakiejkolwiek kobiecie, to z automatu odbiera się ją i mnie. I twierdzę, że również Pani i Pani Czytelniczkom. Na to mojej zgody nigdy nie będzie. Nie chcę, żeby kulturę „paprotek” i „inkubatorów” musiały znosić nasze przyjaciółki, siostry, szwagierki, koleżanki, córki, wnuczki, matki i nieznajome na ulicy. Konflikt goni konflikt. Nie twierdzę, że my kobiety jesteśmy święte i zawsze pokojowo nastawione do całego świata i siebie wzajemnie. To bzdura. Potrafimy być rywalizującymi sukami. Ale obecne konflikty, wywołują mężczyźni. Młodsi, żeby sobie pokrzyczeć i we własnych oczach zyskać na znaczeniu. Starsi, żeby po latach, bez viagry, poczuć erekcję w nogawce. Ci w wieku średnim, żeby zrobić ostateczny skok na kasę i stanowiska, bo teraz, albo nigdy…! A kto w konfliktach najbardziej cierpi? Kobiety. A jak cierpią kobiety, to cierpią i dzieci. Jeśli będę wypierać misję, jeśli wszystkie będziemy ją wypierać, to za dwie dekady świat będzie składał się z psychuszek zbudowanych z pustaków na ludzkiej pustyni. Ja nie chcę starości w takich klimatach. Tego także nie chcę.


Wioleta Sadowska: To niezwykle trafna analiza pod którą w pełni się podpisuję. My – czytelnicy, ludzie, lubimy szufladkować, wtłaczać w pewne ramy i schematy. Dlatego muszę zapytać o to, czy „Kara to nie wszystko” jest kryminałem, sensacją? Czy raczej powieścią psychologiczną, w której bada Pani funkcjonowanie wielowarstwowego obrazu współczesnej kobiety?

Izabela Szolc: I tym i tym. Ja jako czytelniczka, bo przecież jestem też czytelniczką powiedziałabym tak: jeśli czytasz powieść o śledztwach Anny Wilk po raz pierwszy to naturalne jest, że spora część twojej uwagi koncentruje się na pracy policyjnej. Chcesz wiedzieć, kto zakatował dziewczynę? Chcesz wiedzieć kto prześladuje aspirantkę policyjną? Czy Annie uda rozpracować się szajkę ludzi posługujących się podrasowaną bronią pneumatyczną? Przy kolejnym czytaniu to już cię tak nie zaprząta. Wtedy pojawia się inne pytanie: dlaczego? Dlaczego jesteśmy tacy jacy jesteśmy? Dlaczego Anna i jej siostry podejmują takie, a nie inne decyzje? Czy zawsze są konsekwentne? Czy koniecznie muszą grać przeciwko sobie? Dlaczego coś, co mogło być „burzą w szklance wody” przyjęło postać „burzy w szklance kwasu”? Ja zadaję sobie takie pytania wracając do Harrisa. Do „Milczenia owiec”, a jeszcze częściej do „Czarnej niedzieli”. Znam już wątek sensacyjny i drążę dalej… Odkrywam, że jest to powieść antywojenna, odkrywam, że jest to powieść o psychologii władzy, odkrywam, że jest to powieść portretująca te subtelne błyski uczuć przeskakujące pomiędzy kobietą, a mężczyzną. Jedno i drugie jest dobre. Jedno i drugie ma swój czas we mnie.

Wioleta Sadowska: To skupmy się na pierwiastku męskim. Ile mężczyźnie ujdzie na sucho?

Izabela Szolc: Odbieram to pytanie jako pytanie osobiste i w tym kontekście na nie odpowiem: nic mężczyźnie nie ujdzie na sucho. Basta!

Wioleta Sadowska: Z pewnością biorąc pod uwagę wymiar społeczny, Pani odpowiedź byłaby zupełnie inna. To wróćmy do kobiet. Jaka jest tak naprawdę dzisiejsza "słaba płeć"?

Izabela Szolc: Pozwoli Pani, że będę trzymała się rodzimego podwórka i bazowała na osobistych doświadczeniach, posiłkowała się pamięcią scen, które widziałam i rozmowami, które odbyłam. Tak przy okazji nie lubię określenia „słaba płeć”. Według mnie czai się w nim pułapka… Mam wrażenie, że kobiety w Polsce są obecnie bardzo zdezorientowane. W dodatku bardzo wkurwione i bardzo zakompleksione. Wkurwienie jest dobre pod warunkiem, że używa się go jak dobrze wykalibrowanego karabinka. Musisz wiedzieć gdzie strzelasz. Inaczej wysiłek jest jałowy, a w najgorszym wypadku niebezpieczny dla samych kobiet. Przypuszczam, że dezorientacja bierze się najpierw z szoku, a w dalszej kolejności z braku dostępu do informacji. Trochę na własne życzenie, trochę w wyniku socjalizacji, która narzuca kobietom właśnie „ich własne życzenia”. Nie ukrywam, że kiedy słyszę od kobiet, że „polityka ich nie interesuje”, „polityka jest brudna”, „polityka jest nudna” to mi trochę skrzydełka opadają. Informacja, wiedza jest potrzebna do pojęcia procesów politycznych. A samą politykę robi się po równo informacją i pieniędzmi. Bycie biednym to gówniany stan, ale bycie biednym i niedoinformowanym to masakra. A jak wiadomo, wciąż, życie wystawia kobietom zawyżone rachunki… Zaczynajmy coś na ulicach, ale kontynuujmy to w siostrzanej dyskusji - u fryzjera, na uniwersytecie, w piekarni, w żłobku, w łóżku i w parlamencie także i parlamencie UE. Problem aborcji, problem przemocy wobec kobiet, problem edukacji kobiet, problem gorszych płac kobiet to są wszystko tematy polityczne. Nie obejdziemy tego. Czy z uzi w ręku czy z domowym ciastem, musimy stać się polityczkami.

Wioleta Sadowska: Mam wrażenie, że zalążki tego już trochę widać. W fabule powieści pojawia się wątek działalności fundacji prokobiecych. Robiła Pani jakiś research w tym temacie?

Izabela Szolc: Widzi Pani… Dla mnie, obecnie, jest coś niezwykle pociągającego w tym, że można robić research siedząc na własnej kanapie z książkami naukowymi na kolanach, a nie przerabiać to i owo na własnej dupie… W marcu 2019 piorun strzelił w mój świat. Pewien wenezuelski reżyser ukradł projekt mojego serialu, zestalkował mnie i szantażował… A ponieważ już wcześniej miałam z tym panem „kłopoty” i on dość mocno ingerował w moją rzeczywistość siejąc przemoc psychiczną to raptem okazało się, że jestem sama. Wokół zostało tylko kilka wytrwałych ludzkich hien, liczących na moje ścierwo… W rezultacie nie miałam nikogo, kto albo chciał mi pomóc, albo mógł pomóc, albo nie bał się pomóc. Zdając się nie wiem na intelekt czy na instynkt samozachowawczy zwróciłam się do fundacji pro-kobiecych i antyprzemocowych i rzeczywiście to moje działanie przyniosło efekt. I wiele spostrzeżeń, wiele zapamiętanych scen, dialogów. Nowe doświadczenia i nową świadomość… Jak jest źle. Najpierw percepcja zupełnie ci się zawęża, a później jest na odwrót widzisz więcej i rozumiesz więcej. Kiedy leżysz, sztywna, z twarzą rozkwaszoną na życiowym betonie to zaczynasz słyszeć głosy, szepty kobiet, które leżą obok ciebie. Każda ze swoją straszną historią, każda ze swoją historią w gruncie rzeczy podobną… A cała reszta świata - tego zdrowego, wyprostowanego - przekracza nas, może nieznacznie zwalniając, może sarkając, że kurwa, musi zwolnić! Tego nie można nie opisać, kiedy jest się pisarką. Sumienie na to nie pozwala.

Wioleta Sadowska: Czy zatem powieść wpisuje się w kanon literatury zaangażowanej społecznie?

Izabela Szolc: Kanon literatury zaangażowanej społecznie to jest London, to jest Lessing, Atwood, późny Coetzee… „Czekając na barbarzyńców” Coetzeego bardzo aktualne jest na przykład… Dla mnie powieść społeczna, niekoniecznie kanoniczna, to historia, która podejmuje temat drażniący i drążący nasze życie codzienne. Takiego cholernego kornika. Pisarz, który podejmuje się taką powieść napisać ma nie tylko „uszy do słuchania”, ale wewnętrzną odpowiedzialność, przekonanie, że się nie wycofa, nawet kiedy zrobi się paskudnie… Ja taką odpowiedzialność mam w sobie. Jest mi bardzo miło, kiedy słyszę, że powieści „Zemsta to za mało” i „Kara to nie wszystko” porównuje się do powieści Stiega Larssona. Że on kilka lat temu pokazał jakiś obraz przemocy wobec kobiet, również przemocy systemowej w Szwecji, a ja pokazuję to teraz w Polsce. To napawa mnie dumą.

Wioleta Sadowska: Muszę o to zapytać. Dlaczego czasami "Kara to nie wszystko"?

Izabela Szolc: Jeśli chciałabym odnieść Pani pytanie literalnie do powieści „Kara to nie wszystko”, to musiałabym książkę po prostu streścić, a na to nie mogę sobie pozwolić. Jednak myśl o pojęciu „kary”, o skuteczności kary i o tym jak „kara” funkcjonuje w społeczeństwie towarzyszy mi przy pracy nad całą „brudną trylogią”. I myśli mam różne… Wiemy, że zdarzają się ludzie niesprawiedliwie osądzeni za nieswoje czyny. Wiemy też, że wielu przestępców unika kary. Kant zapewne byłby załamany… Bo to on dowodził, że wymierzenie kary przestępcy jest społecznym obowiązkiem wobec oskarżonego. Społecznym zobowiązaniem wobec oskarżonego. A to dlatego, że kara pozwala przestępcy zrehabilitować się. Nie ma kary, nie ma rehabilitacji, nie ma rehabilitacji, to przestępca na trwałe staje się banitą, pozbawionym w przyszłości możliwości powrotu na łono społeczeństwa. A bycie banitą to była rzecz straszna! Karanie jest więc i obowiązkiem i darem społecznym wobec przestępcy. A ofiara? Ofierze oprócz tego, że ma świadomość iż sprawiedliwości stało się zadość (co świadczy o kondycji i stanie moralnym państwa) należy się indywidualne zadośćuczynienie. Może być różne. Ale najczęściej to są pieniądze. Mnie wciąż zadziwia jak zadośćuczynienie jest wciąż pomijane w polskim systemie prawnym i w polskiej mentalności. Zresztą tak samo pomijane jest w obowiązującym systemie religijnym, narzuconym nam przez konkordat. Mówimy: o rachunku sumienia, o spowiedzi, o żałowaniu za grzechy, o pokucie, a zadośćuczynienie jakoś nam ucieka… Myślę też o tym jak często „dzielimy” jako społeczeństwo karę pomiędzy przestępcę, a jego ofiarę. Pierwszy tom trylogii „Zemsta to za mało” opisuje sprawy gwałtów i te wstydliwe fakty dla nas, pojawiają się bardzo jaskrawo… Otóż towarzyszy nam takie „magiczno-ludyczne” przekonanie, że ofiara jest współodpowiedzialna za to co ją spotkało. Karzemy ją za to co ją spotkało. A najgorsze jest to, że ta kara nigdy nie podlega rehabilitacji. Jest skazą na całe życie. Ocena i społeczny trąd… Porządkując swoją rzeczywistość, dbając o swój komfort psychiczny, domagamy się „magicznej” sprawiedliwości. „Boska” sprawiedliwość nie jest ślepa, jeśli ktoś dostanie w łeb, to widać zasłużył sobie na to jakimś działaniem, które nam umknęło. My jesteśmy dobrzy, więc, nic złego nas nie może dotknąć. Celowo mówię, że to jest „magiczno- ludyczne”; starożytność znała pojęcie fatum, ale fatum było o sto osiemdziesiąt stopni od tego co opisuję… Mówię „magiczno-ludyczne” a nie na przykład „chrześcijańskie” czy zawężając „katolickie”. Choć użyłam słowo „boska”, „boska” sprawiedliwość, to nie chodzi mi o pisma kanoniczne i rozważania nad nimi. Chodzi mi o pewną mentalność idącą „z ziemi”, a nie „z nieba”. Mentalność, która jest obecna w Polsce, ale i na przykład w niektórych konserwatywnych rejonach Włoch. Katarzyna Aragońska, królewna Hiszpańska, która została Królową Anglii, kiedy życie bardzo jej dokopało, powiedziała bez cienia sarkazmu: „Boże, musiałeś mnie bardzo ukochać, skoro mnie tak doświadczasz.” My tutaj (albo i na Sycylii) wiedzielibyśmy „swoje” - ale to już moja prywatna ironia. Tak, kara to nie wszystko. Zdecydowanie.

Wioleta Sadowska: Myślę, że czytelnicy z zaintrygowaniem poznają znaczenie tytułu podczas poznawania całej fabuły książki. Czemu mają służyć opisy nierzadko wulgarnego seksu, jakie czytelnicy znajdą w Pani powieści?

Izabela Szolc: Nie chciałabym Pani urazić, ale przebiegła mi przez głowę taka myśl: czy gdybym była mężczyzną, to również tak sformułowałaby Pani pytanie? Ale może to w ogóle nie jest istotne. Myślę, że mogłybyśmy spędzić wiele godzin dyskutując nad pojęciem „wulgarny” i nad seksem. Ja może powiem tak, w kwestii wulgarności to dla mnie wulgarne jest to co robi nasz rząd, a nie to co robią dorośli - fikcyjni czy realni ludzie - w swoich sypialniach. Jestem bardzo daleka od uznawania za prawdziwe takich stwierdzeń jak „wulgarny seks” czy „romantyczny seks”. Seks to seks. Tyle. Trzymając się literatury zaś, to odkryłam przeglądając nową literaturę erotyczną, że nie ma w niej radości i żywiołowości jaka była w takich powieściach w latach 60 i 70 minionego wieku. Jest za to dużo smutku, brutalności i absurdów. Mam wrażenie, że jeśli autorka - czy całej takiej powieści czy scen - odpowiednio wcześnie zaimplantuje myśl, że kobieta bardzo mocno kocha swojego faceta, a facet bardzo mocno kocha kobietę, to może napisać wszystko i nikt jej wulgarności nie zarzuci… Koronnym przykładem jest tutaj Grey: facet nakazuje Anastazji pleść infantylne warkoczyki, wiąże ją jak baleron, teksty „tak, Panie”, „nie, Panie”, ale wszystko jest okej, no bo ona go kocha i wie, że ukochany miś-ryś miał spaprane dzieciństwo… Plus obecnie miś-ryś ma szmal, a Anastazja ma jego szmal i swoje orgazmy. Więc wszystko jest okej. Czy jest okej? Hipokryzja chyba zawsze była okej, prawda?  Nadkomisarz Anna nie kocha komisarza Sławka, a Sławek nie kocha Anny. Sławek „używa sobie” na Annie, bo nie lubi kobiet, a lubi się pieprzyć. Anna poddaje się Sławkowi z trzech przyczyn: po pierwsze wciąż się oskarża o śmierć swojego dziecka i brutalny seks jest dla niej możliwością pokuty. W myśl zasady: myślę, że jestem szmatą, więc potraktuj mnie jak szmatę. Po drugie: Sławek funduje Annie orgazmy, bo jest dobry w te klocki, choć można mieć nazwijmy to estetyczne zastrzeżenia do tej techniki; i bo akurat ta technika Annie odpowiada, co wyjaśniałam chwilę wcześniej. Po trzecie: Anna w życiu zawodowym ma władzę, a władza to odpowiedzialność, a odpowiedzialność to stres. Anna ma władzę, pragnie władzy i uwielbia władzę, ale jest jej trochę wstyd, że czuje tak, a nie inaczej… Taki, a nie inny seks pozwala jej odparować. Na podobnej zasadzie prezes warszawskiego banku wykupuje sobie godzinkę u dominy na Mokotowie… Może gdyby mieli inną konstrukcję psychiczną, to po prostu kupiliby sobie flaszkę. A że jest to werystycznie opisane? To już moje prawo jako pisarza, pisać tak jak ja chcę. Ważne, że buduje mi to postacie.

Wioleta Sadowska: Pytanie bez względu na płeć autora byłoby takie samo, gdyż płaszczyzna ta stanowi dość istotną warstwę w całej fabule. Obecnie wśród kobiet panuje moda na wszelakiego typu pornopowieści. Jak Pani sądzi, o czym to świadczy?

Izabela Szolc: Pornopowieści to literatura użytkowa. To książki, które czyta się z jednym palcem trzymanym w majtkach. W życiu codziennym są na pewno bardziej „dyskretne” niż porno komiksy czy porno filmy. Ja jestem wzrokowcem, więc literatura akurat odpowiada mi najmniej, ale ja nie muszę chować  pikantnych obrazków przed dziećmi (bo ich nie mam), ani martwić się, że erotyczne szepty czy krzyki, zjeżą niedowartościowanego męża (bo chwała Bogu już się go pozbyłam). To część odpowiedzi. Druga… Tak jak wspominałam porno, a szczególnie filmy porno czy raczej klipy porno bardzo się zmieniło przez ostatnie lata. Owszem, zawsze było adresowane raczej do mężczyzn. Ale teraz odnotowuję, że w pornosach seks schodzi na dalszy plan, rozkosz schodzi na dalszy plan, a wyłazi: władza. I to władza niewolnika nad niewolnicą. Frustrata nad potulną od pierwszego kadru kobietą… Źle to się ogląda. Raczej wywołuje efekt mrożący niż podniecający. Może należałoby zadać pytanie: co porno mówi o współczesnych mężczyznach? A wracając do mody… Pornopowieści bazują na naszej potrzebie marzeń, potrzebie seksualnej satysfakcji, bliskości, intensywnych emocji. W czasach kryzysu, a my przecież żyjemy w czasach kryzysu i to od dobrych paru lat, po prostu epidemia koronawirusa sprawiła, że Historia nam przyśpieszyła, te potrzeby stają się jeszcze głośniejsze. Potrzeba „rozładowania się”, stworzenia sobie „dopaminowego królestwa” jest jeszcze bardziej nagląca. Ja prywatnie mogę uważać, że ludzie coraz więcej mówią o seksie, a coraz mniej go uprawiają. Media społecznościowe, ograniczające nieuchronność spotkań w realu nam nie pomogły; niepewność co do tego, kim tak naprawdę jest drugi człowiek, też nie pomogła. A przecież właśnie tę niepewność podbija wszechobecna gówniana propaganda… Koronawirus, no cóż… Łatwiej zdjąć stringi niż maseczkę, ale… Żeby zdjąć to i to, żeby się seksualnie do kogoś zbliżyć, to jednak trzeba zakładać, że gra jest warta świeczki. Zły seks w dobrych czasach, to niedogodność o której szybko się zapomina. Zły seks w złych czasach, to za dużo. 

Wioleta Sadowska: Kiedy możemy spodziewać się wydania trzeciej części cyklu o śledztwach nadkomisarz Anny Wilk?

Izabela Szolc: Przypuszczam, że wczesną wiosną przyszłego roku.

Wioleta Sadowska: Nie jest Pani autorką, która kurczowo trzyma się jednego gatunku. W Pani dorobku znajduje się bowiem groza, fantastyka, kryminał, obyczaj, czy też romans. Taki płodozmian literacki jest odżywczy?

Izabela Szolc: To nie jest kwestia płodozmianu, a samych zmian. Ja zadebiutowałam w 1996 roku, a w 2003 ukazała się moja pierwsza powieść. Od 1996 roku, do dzisiaj - 2021, to jest szmat czasu. Masa doświadczeń, masa zawirowań losu, różne fascynacje literackie, lepsze lub gorsze możliwości, ciekawość i konieczność… Stąd ta różnorodność gatunków, ale gdyby ktoś miał zdrowie wczytać się w to wszystko, to niektóre tematy powracają. Jak bumerang… Choćby  władza, przemoc wobec kobiet, traumatyczne doznania, miłość, strata ale też niczym niezmącona radość z obcowania z przyrodą. Jak Pani widzi to problem historii, pewnej egzystencji a nie wykalkulowany zamysł, technika zawodowa.

Wioleta Sadowska: Czy zatem istnieje jakiś temat, o którym nie chciałaby Pani nigdy pisać?

Izabela Szolc: Wbiła mnie Pani tym pytaniem w narożnik, bo uświadomiła mi Pani, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Na pewno są jakieś tematy: zbyt nużące, zbyt niebezpieczne, zbyt obrzydliwe, zbyt nudne… Ale jakie dokładnie? Proszę mi wybaczyć, ale na dzień dzisiejszy nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć.

Wioleta Sadowska: Co na koniec chciałaby Pani przekazać czytelnikom Subiektywnie o książkach?

Izabela Szolc: Podejmujcie decyzje. Życie nie znosi próżni. Jeśli Wy nie podejmiecie decyzji, to ktoś zadecyduje za Was. I choćby Was przekonywał, że zrobił to dla Waszego dobra, to zrobił to dla dobra swojego… Nie oddawajcie decyzji o kształcie Waszego życia walkowerem. Nie warto. Nikt Wam za to nie podziękuje.


Izabela Szolc wraz ze swoją bohaterką Anną Wilk, zabiera czytelnika do świata dobrze znanego nam z codziennego życia, w którym kobiety mierzą się z własnymi demonami i ograniczeniami, jakie nakłada na nich prymat mężczyzn we współczesnym świecie. Poznajcie koniecznie "Brudną trylogię"!


Wpis powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Harde

14 komentarzy:

  1. Bardzo obszerny wywiad! Zdecydowanie przekonuje mnie do poznania książek autorki, myślę że coraz większą grupa autorów mierzy się z problemami współcześnie ważnymi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję Wiolu wywiadu. Wstrząsający. Serdecznie pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy, wyczerpujący wywiad.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawy wywiad, z chęcią poznałabym tą trylogię ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Widać, że autorka ma przemyślenia. Zatem jej książki też powinny być dopracowane. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie słyszałam o tej książce, ale po tym wywiadzie mam na nią ochotę ❤

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo ciekawy i obszerny wywiad.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dobry wywiad, podobał mi się. Spojrzenie autorki jest genialne, typowo kobiece. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetna rozmowa i ciekawa osobowość. Książek autorki nie znam, ale jeszcze wszystko przede mną!

    OdpowiedzUsuń
  10. Też nie lubię określenia "słaba płeć". My, kobiety naprawdę jesteśmy silniejsze od mężczyzn, zwłaszcza psychicznie.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za ślad, który tutaj zostawiacie :)

Copyright © 2016 Subiektywnie o książkach , Blogger