"Piszmy tak, żeby nie epatować przemocą, a zarazem powiedzieć o czymś ważnym". Rozmowa z Karolem Gmyrkiem



Bardzo cieszy mnie fakt, że polscy autorzy coraz częściej sięgają w swojej twórczości po akcenty związane z mitologią słowiańską. Jednym z nich jest Karol Gmyrek, który pokusił się o napisanie w tym nurcie książki dla dzieci pt. "Wodnik". Zapraszam was do przeczytania mojej rozmowy z autorem.


Recenzja książki "Wodnik" - KLIK




Młody Wodnik spotyka nad brzegiem jeziora psa Szczerbatka, który prowadzi go do osady. Tam bohater staje się częścią społeczności ludzi, zamieszkując u Miłoszów i pełniąc rolę starszego brata dla Kazia. Wodnik klimatyzując się w wiosce, poznaje obyczaje mieszkańców, a także inne słowiańskie stworzenia.




Wioleta Sadowska: Jak narodził się pomysł na to, aby bohaterem Pana książki dla dzieci był Wodnik, dotychczas kojarzony z demoniczną twarzą stwora zamieszkującego wodne zbiorniki?

Karol Gmyrek: Któregoś wieczoru, dawno temu, próbowałem napisać coś dla córki. Zawsze chciałem sięgnąć po mitologię słowiańską i tak pojawił się Wodnik. Wyskoczył nagle, a po chwili dołączył do niego Szczerbatek. Przeczytałem raz, drugi i zrozumiałem, że trafiłem. To było klasyczne, podręcznikowe olśnienie. A ponieważ książka miała być dla dziecka, Wodnik musiał wzbudzać sympatię. Następnego dnia nadeszła próba generalna. Przeczytałem córce pierwszy rozdział i zapytałem, co by chciała, żeby dalej się tam działo. „Żeby się szarpali” – odpowiedziała, a ja napisałem całą resztę zgodnie z preferencjami klienta. Ona była wtedy jeszcze malutka i nie rozumiała wszystkiego, ale rozdział, w którym Wodnik ze Szczerbatkiem i Kaziem próbują dopaść Licho, musiałem jej czytać kilkadziesiąt razy.

Wioleta Sadowska: Można zatem powiedzieć, że córka była Pana pierwszym czytelnikiem i recenzentem. Czy mitologia słowiańska to dobry materiał na przekazywanie pewnych wartości, współczesnym młodym odbiorcom?

Karol Gmyrek: Dzisiaj mówimy mitologia, ale musimy pamiętać, że wtedy to była po prostu religia, system wierzeń, kultura. Tak samo mitologia grecka, czy germańska. Minęły wieki, a cała ta spuścizna została zamknięta w skansenie historii i zapieczętowana jako mitologia. Przetrwały największe religie i to one dyktują narrację. Dla nas rzeczą niewyobrażalną jest to, że kiedyś małe dzieciątka, nasze słodkie bąbelki, gdzieś nad Wisłą czy Odrą zasypiały słuchając o Rusałkach i Wodnikach. Jeśli jednak spojrzymy na to, jako na kulturę, która scalała miliony ludzi, to jasnym staje się, że nie mogły to być kruche fundamenty. Co więc jest takiego w słowiańszczyźnie, co można by dzisiaj odgrzebać, odnowić? Mnie najbardziej trafionym wydaje się pomysł wykorzystania zielonej fali, która przetacza się teraz przez świat. Słowianie byli bardzo blisko natury, można uczyć dzieci szacunku do lasu, do drzew i do zwierząt. Mądre gospodarowanie zasobami naturalnymi to dzisiaj konieczność, a nie fanaberia grupki młodych ekologów. Trzeba jednak zacząć od szacunku. Nasi przodkowie szanowali otaczający ich świat.

Wioleta Sadowska: Współcześnie z tym szacunkiem bywa różnie. Czy według Pana coraz częstsze sięganie przez polskich autorów po akcenty związane z mitologią słowiańską, może stać się naszym towarem eksportowym?

Karol Gmyrek: W tej chwili wartość CD Projekt ocenia się na jakieś 22 miliardy złotych i wciąż rośnie. Mógłbym na tym zakończyć odpowiedź, ale ją rozwinę. Niestety jest to jedna z nielicznych polskich firm, która bazując na naszej mitologii, w tym przypadku książkach Sapkowskiego, stworzyła międzynarodową markę. Teraz idą już w trochę innym kierunku, ale Wiedźmin jeszcze długo będzie rozpoznawany na całym świecie. Piszę „niestety”, ponieważ tej słowiańskości na świecie jest mało. Daliśmy sobie ukraść wampiry, które w postaci książek czy filmów zalewają cały anglosaski świat. A kto jak nie Słowianie, no może jeszcze Chińczycy, wykreował wampiry, a raczej wąpierze. Według mnie „Wodnik” ma wszystko, żeby stanąć w szranki z Heraklesem czy Aladynem. Rozwaliłby ich w drobny mak. Najpierw jednak musi podbić własne podwórko, a to będzie piekielnie trudne.

Wioleta Sadowska: Dlaczego będzie to piekielnie trudne?

Karol Gmyrek: Rynek książki dziecięcej jest niezwykle nasycony. Może nie jest to jeszcze sytuacja podobna do kryminałów, gdzie dziennie mamy kilka, jeśli nie kilkanaście nowości, ale wystarczy powiedzieć, że o młodego czytelnika walczą już nawet dyskonty, jak Biedronka, która mocno angażuje się w literaturę dziecięcą. Przebić się w tym tłumie, nawet z dobrą książką, to wciąż mnóstwo pracy i sporo szczęścia.

Wioleta Sadowska: Szczęście to nieodzowny element sukcesu. Jednymi z ciekawszych stworów, jakie przedstawił Pan w książce są Popiołki. Czy zgodzi się Pan z moim odczuciem, że to dość upiorne istoty?

Karol Gmyrek: Podejrzewam, że Popiołki nie występują w żadnym tekście źródłowym o naszej mitologii. Nie znaczy to jednak, że sam je stworzyłem. Ja je tylko nieco podrasowałem, a ich upiorność potrzebna mi była do fabularnego przełamania, wprowadzenia elementu humorystycznego. O Popiołkach opowiedziała mi moja prababcia, jak miałem jakieś pięć lat. Przyjeżdżałem do niej spędzać lato na wsi, mieszkała w takim starym, jednoizbowym domu z piecem kaflowym. I powiedziała mi któregoś wieczoru, żebym zajrzał do pieca, bo coś tam szeleści i czy to nie Popiołki. Trochę się wystraszyłem, bo niby co może w piecu siedzieć? Zajrzałem z lękiem, a tam pusto. Mówię: babciu tu nic nie ma, a ona mi odpowiada: juści Karolku, juści, pewno do lasu pobiegły. Nigdy więcej o nich nie wspominała, a ja ze strachu nie pytałem. Ta scena jednak strasznie utkwiła mi w pamięci. Dopiero po maturze olśniło mnie, że może prababcia żartowała, bo to klawa kobieta była, że może nikt tam w tym piecu nie mieszkał. Długo wierzyłem w te Popiołki. Trzeba byłoby przeorać wszystkie materiały źródłowe z południowego Mazowsza albo jeszcze lepiej: pojechać i popytać. Może ktoś wie coś o Popiołkach? Musimy pamiętać, że wcześni Słowianie nie zostawili po sobie tekstów pisanych. To była kultura typowo oralna. Do dzisiaj sporo tego zostało w naszym języku. W końcu jak mówimy „niech to piorun trzaśnie”, to odwołujemy się bezpośrednio do Peruna. Przetrwało to tysiąc lat w różnych formach, używamy tego do dzisiaj i nawet się nad tym nie zastanawiamy.

Wioleta Sadowska: Ta spuścizna jest jak widać cały czas obecna w naszym życiu. Czy zgłębianie wczesnej kultury Słowian to Pana pasja, czy może zajmuje się Pan tym tematem zawodowo?

Karol Gmyrek: Wyłącznie pasja. Oprócz mojego wydawcy nie znam nikogo, kto parałby się tym zawodowo. Nie mam gruntownego wykształcenia w tym kierunku, a moja wiedza jest prawdopodobnie bardzo fragmentaryczna. Staram się oczywiście uzupełniać luki, czytam artykuły, wyszukuję nowe pozycję w księgarniach, ale chociażby do mojego wydawcy, Igora Górewicza, jest mi bardzo daleko. To są ludzie, którzy wsiąknęli w ten klimat po uszy, wygrzebali go spod ziemi i reanimowali. Dzisiaj mamy po całej Polsce mnóstwo pokazów, warsztatów itd., ale jeszcze piętnaście lat temu to wszystko raczkowało.

Wioleta Sadowska:  Jakie ważne myśli dla młodego odbiorcy niesie ze sobą „Wodnik”?

Karol Gmyrek: Nie ukrywam, że główną osią fabuły jest rodzina, potrzeba bliskości. Wokół tego kręci się cała ta historia. Czasy mamy bardzo zdradliwe, bo przecież nie brakuje nam niczego. Mamy jedzenie, mamy ciepłe domy, samochody czy leki, o których nasi przodkowie mogli marzyć. I nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak potwornie będziemy musieli za to zapłacić. Punktem kulminacyjnym naszego dobrobytu okazał się internet i gadżety elektroniczne. Wpadliśmy w pułapkę i nawet nie wiemy, że w niej siedzimy. Najsmutniejszym przykładem tej niewoli jest rodzic wpatrzony w smartfona lub tableta, gdy tuż obok stoi dziecko i zabiega o jego uwagę. Sam przez chwilę byłem w tej pułapce, ale się z niej wydobyłem. Smartfon leży wyłączony głęboko w szufladzie. Korzystam ze starej nokii, tylko dzwonienie i esemesy. Ale mam za to cudowną relację z własnym dzieckiem, bogatą, żywą, dopracowaną. My, ludzie, mamy zakodowaną potrzebę bliskości; po prostu tego potrzebujemy. Jesteśmy zbudowani z czułości, ciepłych oddechów, a najbliższa rodzina jest fundamentem zdrowego człowieka i powinna zapewniać tę bliskość. Dzisiaj tracimy na własne życzenie te relacje. Odpływamy od siebie z wygiętymi w kaczy dzióbek ustami. Czy dzisiaj jeden człowiek wskoczyłby w ogień dla drugiego? Prawdopodobnie tak, ale tylko po to, żeby zrobić creepy zdjęcie i wrzucić na insta. Byłbym szalenie szczęśliwy, gdyby rodziny zasiadały chociażby do wspólnego czytania. Niedługo pewna wspaniała, przepiękna rodzina ze zrekonstruowani.pl będzie razem czytała „Wodnika”. Róbmy coś wspólnie, walczmy o nasze relacje, bo nikt za nas tego nie zrobi.

Wioleta Sadowska: Zgadzam się z Pana słowami. Czy pomysł na wplecenie w treść tekstu dość prostych, ale jednocześnie klasycznych ilustracji to Pana pomysł?

Karol Gmyrek: Za całość ilustracji odpowiada Kasia „gorewiczKa” Górewicz. Kulisy wydania „Wodnika”, to w ogóle bardzo ciekawa historia. Pierwszą część napisałem w 2016 i pod koniec roku rozesłałem do kilkunastu wydawnictw. Triglav odezwał się jako pierwszy i już na początku padł pomysł zilustrowania całości. Po kilku miesiącach dane mi było zobaczyć dwie ilustracje i tak mi przypadły do gustu, że nie chciałem odpuścić. Bardzo do mnie przemówił styl Kasi. Te ilustracje były tak ciepłe, tak przypominały mi wszystko, co sam oglądałem w dzieciństwie, że nie mogłem się doczekać wydania. Niestety ze względu na różne prywatne zawirowania ilustracje powstawały dwa lata. Dzisiaj wiem, że było warto, bo to wzmocniło wartość książki.

Wioleta Sadowska: „Wodnik” dedykowany jest dzieciom w wieku od 7 do 12 lat. Czy jednak warto polecić tę książkę również rodzicom młodszych dzieci, którzy mogą czytać ją swoim pociechom?

Karol Gmyrek: Moja córka miała niespełna trzy latka, gdy powstawały pierwsze rozdziały „Wodnika”. Po to również dodano ilustracje, by poszerzyć krąg odbiorców. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że mniej więcej od połowy robi się trudniej i młodszaki mogą mieć problem ze zrozumieniem wszystkiego. Słyszałem jednak od rodziców 4 i 5-latków, że czytają ją wspólnie, czasem zatrzymują się, żeby coś wytłumaczyć i jakoś to idzie.

Wioleta Sadowska:  Co według Pana powinna zawierać dobra książka dla dzieci?

Karol Gmyrek: Trzeba zacząć od serca. Położyć je na tacy i zobaczyć czy bije. Jeśli się nie otworzymy, dziecięcy czytelnik bardzo szybko się połapie. Nie można dzieci lekceważyć. Jest niestety cały ogrom kiepskiej literatury dziecięcej. Wszystko jest schematyczne, nijakie, powtarzane do znudzenia. A wystarczy potraktować dzieci na serio. A co to znaczy na serio? Znaczy ni mniej, ni więcej, żeby niczego przed dziećmi nie ukrywać. Piszmy tak, żeby nie epatować przemocą, a zarazem powiedzieć o czymś ważnym. Mnóstwo książek dzisiaj to cukierkowe postaci, odrealnione, żeby tylko milusińskich przypadkiem nie skrzywdzić. Takie książki nie przetrwają próby czasu.

Wioleta Sadowska: „Wodnik” to pierwsza część przygód tej wodnej istoty. Na kiedy planowana jest jej kontynuacja?

Karol Gmyrek: O tym zadecydują czytelnicy. Nie ukrywam, że wydanie drugiej części zależy od powodzenia pierwszej. W grę wchodzą wyłącznie pieniądze, bo druga część jest już napisana od dawna. W głowie siedzi już nawet trzecia. Musimy trochę zaczekać i zobaczymy.

Wioleta Sadowska: Będę zatem trzymać mocno kciuki za powodzenie. Co na koniec chciałby Pan przekazać czytelnikom Subiektywnie o książkach

Karol Gmyrek: Istniejcie! W kraju, w którym więcej osób pisze książki niż je czyta, każdy czytelnik to skarb. Sam śledzę Subiektywnie o książkach od jakiegoś czasu i zdaję sobie sprawę, że takich miejsc nie ma zbyt wiele. Dlatego trzeba dbać o każdą formę promowania czytelnictwa i wspierać wszystkich, którzy mają serce do dobrej literatury. Bez was nie ma nas, pisarzy.

Zachęcam was do poznania tej wyjątkowej książki, jaką jest "Wodnik". Warto bowiem przybliżać dzieciom naszą rodzimą, słowiańską spuściznę.


Wpis powstał w ramach współpracy z autorem.

14 komentarzy:

  1. Przyjemnie czyta się ten wywiad z powodu długich i ciekawych odpowiedzi.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy wywiad, gratulacje :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wywiad czyta się naprawdę dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Autor ma rację, nie dziwię się, że ciężko się przebić przez rynek literatury dziecięcej, bo książek dla najmłodszych mamy na pęczki. I trzeba po prostu błysnąć czymś oryginalnym.

    OdpowiedzUsuń
  5. A kto pamięta Wodnika Szuwarka? Musze przyznać, że autor pięknie powiedział o rodzinie i współczesnym życiu Polaków.

    OdpowiedzUsuń
  6. Na pewno kiedyś skuszę się na tę ksiązkę lub książki, jeśli druga część zostanie wydana.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak zawsze świetne i dopracowane w każdym calu wywiad, który przeczytałam z ogromną przyjemnością. 😊

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny wywiad, wszystko dopracowane.
    Książka wydaje się bardzo ciekawa i cieszę się, że coraz więcej autorów sięga w swoich powieściach po mitologię słowiańską.

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytałam recenzję Wodnika, a teraz ten świetny wywiad :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo mądry człowiek. Rzeczywiście przebić się teraz z czymś dobrym i pozostać zauważonym to nie lada wyczyn.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za ślad, który tutaj zostawiacie :)

Copyright © 2016 Subiektywnie o książkach , Blogger