"(…) pisarzami stajemy się nie dlatego, że nauczono nas tej pasji zza katedry, a z faktu, że od urodzenia tkwi w nas pewien szlachetny, niezłomny, nietuzinkowy gen (…)" - wywiad z Januszem Niżyńskim




Prozę Janusza Niżyńskiego poznałam dzięki niezapomnianej książce "Master Stengraf i synowie. Oblicza miłości". Ogromnie niezmiernie więc cieszy mnie fakt, że miałam możliwość napisania pierwszej, przedpremierowej recenzji najnowszej powieści autora pt. "Portugalska eskapada". Dzisiaj natomiast chciałabym zaprosić was do przeczytania niezwykle inspirującej rozmowy z Januszem Niżyńskim.

Recenzja "Portugalskiej eskapady" - KLIK




Janusz Niżyński to z wykształcenia inżynier, a z zamiłowania meloman i publicysta. Autor od ponad dwóch dekad uprawia działalność literacką, której wizytówką jest jedna z najstarszych stron w polskim internecie janusz.nizynski.pl 
W jego dorobku można znaleźć powieści, netowiska oraz bajki dla dzieci i dorosłych, a także felietony zamieszczane w prasie ogólnopolskiej i korporacyjnej.




Wioleta Sadowska: Panie Januszu, jest Pan autorem wielu książek, bajek dla dzieci i dorosłych, a także netowisk. Jak rozpoczęła się Pana przygoda z pisaniem, wszak jest Pan z wykształcenia  inżynierem?


Janusz Niżyński: Pani Wioleto, na zasadzie rogatej duszy ripostując Pani konkluzję, mógłbym odpowiedzieć pytaniem na pytanie: w czym miałoby przeszkadzać mojemu pisaniu techniczne wykształcenie? Czy Siejak, Dzieduszycki, Kapłanek, Grossman, Páral, Łysiak, czy wielu innych popularnych publicystów-inżynierów nie są najlepszym potwierdzeniem tezy, że w niczym? I mógłbym na tym zakończyć dywagacje. Rozumiem jednak, że w Pani zapytaniu pobrzmiewa nutka ciekawości: oto kolejny przedstawiciel pragmatycznej profesji okazuje się humanistą... Jak to się dzieje?

Na szczęście nie zwykłem bywać rogatą duszą i dlatego pokornie odpowiem.
Zacznę tak: czemu Panią to dziwi, że ktoś, kto włada na co dzień szkiełkiem i okiem, nie miałby jednocześnie po części być humanistą? Przecież jedno wcale nie wyklucza drugiego!... Tak, posiadam dyplom magistra inżyniera (wydział MEiL Politechniki Warszawskiej), a nawet dyplomy trzech innych prestiżowych uczelni niemających nic wspólnego z jakimikolwiek naukami humanistycznymi. Jednak czyż o wrażliwości serca i duszy absolwenta decyduje kolegium profesorskie ukończonej szkoły wyższej? Oczywiście, że nie! Nie Alma Mater intronizuje pisarza, a nawet nie ona kształtuje go i pasuje na humanistę. A przynajmniej nie tylko ona... Historia literatury dowodzi, że na pisarski parnas wstępowały całe rzesze autorów bez oprawionych w ramki dyplomów jakiejkolwiek uczelni. Wspomnę tu chociażby mojego ukochanego bajkopisarza Andersena, czy naszych noblistów: Reymonta i Szymborską. Ośmielę się zatem w konsekwencji postawić tezę: że uczelnia nie tylko nie pasuje seminarzystów na władców ludzkich serc i dusz, ale może nawet nieopatrznie zawężać im postrzeganie świata do obszarów, ku którym promieniuje jej misja. Ponieważ pisarzami stajemy się nie dlatego, że nauczono nas tej pasji zza katedry, a z faktu, że od urodzenia tkwi w nas pewien szlachetny, niezłomny, nietuzinkowy gen (nierzadko ukrywający się w nas przez długi lata), który umownie nazwę genem pisarza. To właśnie ten gen pewnego dnia i we mnie się uaktywnił i zachęcił mnie do pisania. Kiedy to było? Zapewne dopiero gdy zgodnie z porzekadłem: spłodziłem syna, wybudowałem dom, posadziłem drzewo... Miałem odtąd wreszcie czas dla samego siebie. Ziarno stymulowane ukrytym dotąd genem wypuściło swój zielony kiełek, do dzisiaj rozrastając się już w nieduże drzewko.
Teraz pokrótce odpowiedź na pierwszą część pytania... Otóż będąc młodym chłopakiem i zdradzając już pierwsze ciągoty do pisania, otrzymałem w podarunku od pewnego białoruskiego przyjaciela „Poematy prozą” Iwana Turgieniewa. Od pierwszej stronicy te niepozorne literackie drobiazgi rosyjskiego prozaika, dosłownie poraziły mnie mistrzostwem swej formy i zwięzłością treści. Miałem ambicję, aby jak Turgieniew w kilku prostych zdaniach zawrzeć najważniejsze dla człowieka dezyderaty i myśli. I zacząłem pisać bajki. (Przypomnę, że to właśnie publikacją moich dwujęzycznych historyjek dla dzieci – „Bajki dla dzieci - Stories for kids” – zadebiutowałem na tradycyjnym rynku księgarskim). Dlaczego bajki? Bo uznałem, iż najlepiej rozwijają warsztat pisarza, uczą zwięzłości formy, pointowania treści. Przez długie lata próbowałem pod względem prostoty wysławiania się naśladować Turgieniewa. Nawet gdy z czasem dorobiłem się własnego stylu wypowiedzi, to i tak pozostawał moim niedoścignionym Mistrzem, z którym ponadto od zawsze łączył mnie koloryt słowiańskiej duszy, a także wertepy i grzęzawiska naszych narodowych rozdziałów historii.

Wioleta Sadowska: Mnie taki stan rzeczy w ogóle nie dziwi, ale zawsze za to intryguje. Pana strona janusz.nizynski.pl to jedna z najstarszych stron w polskim internecie. Kiedy została założona?

Janusz Niżyński: Niestety, nie pamiętam dokładnej daty. Było to jednak w połowie lat dziewięćdziesiątych, a więc blisko ćwierć wieku temu. Gdy do Polski przybył z Zachodu Internet, ja – od dzieciństwa fanatyk informatyki (jeden z pierwszych właścicieli ZX Spectrum, Atari i oczywiście IBM PC/XT) – miałem swoje informatyczne pięć minut: jako jeden z pierwszych założyłem elektroniczną pocztę i na jakimś eksperymentalnym serwerze uruchomiłem całkiem prywatną witrynę. I od razu zacząłem publikować na niej różne dykteryjki i opowiadania. Oczywiście, nie było jeszcze wtedy pojęcia bloga, nie było jeszcze takiej szerokiej rzeszy internautów, publicystów, serferów, co dziś. Było jednak ich na tyle już dużo, albo raczej na tyle mało takich jak ja, aby bez trudu rozwinąć żagle na publicystycznym dziewiczym internetowym oceanie i dać się im zauważyć, zdobyć swoich fanów i czytelników, którzy potem przez całe lata towarzyszyli mi, zachęcając do dalszego publikowania i literackiego rozwoju.

Z Joaną po jej koncercie fado.
Wioleta Sadowska: To naprawdę kawał czasu. Kilka dni temu miała miejsce premiera Pana najnowszej powieści pt. “Portugalska eskapada”. Skąd pomysł na osadzenie fabuły tej książki w słonecznej Portugalii?

Janusz Niżyński: Wie pani, że do końca nie wiem? Może wykiełkował samoistnie po moich dwóch kolejnych wyjazdach do tego „słonecznego” kraju?... Kto wie? Przez długie lata omijałem przecież Portugalię z premedytacją. Skutecznie odstraszało mnie jej bardzo dalekie usytuowanie – na samym krańcu Europy. A po drodze przecież tyle ciekawych miejsc do zwiedzania... Więc jeździłem najpierw po tak zwanych ongiś „demoludach”, potem po mojej ukochanej Francji, po bliższych i dalszych sąsiadach. Z Paryża „przywiozłem” kilka opowiadań przydających kolorytu książce „Trzydzieści krótkich opowiadań o miłości”, z Madrytu – inspirację do napisania „Heloizy i jej warszawskiego Abelarda”. Przyszła pora i na Portugalię. Już w „Masterze Stengrafie” prawie połowa akcji rozgrywa się na Maderze, gdzie dwa lata temu spędziłem przeuroczy urlop. Lecąc zaś w zeszłym roku do Lizbony, przeczuwałem, że i ten wyjazd może postawić w moim literackim życiorysie niezwyczajną pieczęć. Przeczucie nie omyliło. A dopomogło mu fado, które nigdzie indziej w świecie nie wybrzmiewa z taką prawdą przekazu i wzruszającym urokiem, jak w małych portugalskich knajpkach. Jako odwieczny meloman nie mogłem więc odmówić sobie usłyszenia rozrzewniającego recitalu tej sztuki „na żywo”. I stało się. I oto w kameralnym lizbońskim klubie przy rua da Atalaia 45 wysłuchałem koncertu pewnej czarującej młodej artystki o pseudonimie Joana. W trakcie jej płomiennego energetyzującego recitalu doznałem inspirującego olśnienia. Zadecydowałem, że jedna z postaci mojej nowej powieści (dotychczas jedynie kołaczącej się gdzieś po głowie), będzie portugalską młodą śpiewaczką fado, która przybywając do Polski, zmierzy się z naszą narodową mentalnością i obcymi jej kulturowo wartościami. Ostatecznie akcja rozwinęła się nieco inaczej, ale Joana „ocalała”. Jest jedną z kluczowych postaci „Eskapady”, choć, uczciwie przyznam, uwikłanej w perypetia od początku do końca będące jedynie wytworem mojej autorskiej, być może nawet nazbyt wybujałej wyobraźni.

Wioleta Sadowska: Akcja powieści praktycznie w całości rozgrywa się w portugalskich domach, klubach i na gwarnych ulicach. Czy ma Pan swoje ulubione miejsce w Portugalii, które poleca czytelnikom?

Janusz Niżyński: Naturalnie! O jednym z nich, które miało być i było jednym z celów mojej podróży, przed wyjazdem dużo się naczytałem, gdyż postanowiłem najpełniej jak to możliwe wczuć się w atmosferę i otoczenie miejsca, które uznałem za niezwykle ciekawe. Mam tu na myśli otoczenie pewnych dwóch przepięknych grobowców, spoczywających w surowym gotyckim wnętrzu największej portugalskiej świątyni Mosteiro de Santa Maria położonej w niewielkim podstołecznym miasteczku Alcobaça. Jaka wiąże się z nimi historia? O tym napisałem w mojej książce. Tutaj nie zdradzę szczegółów, powiem tylko, że jest to historia absolutnie NIESAMOWITA. Innym miejscem, o którym również wspominam w mojej powieści, jest Instytut wina Porto, usytuowany nieopodal jednego z najliczniej odwiedzanych tarasów widokowych Lizbony znanym pod nazwą „Punkt widokowy świętego Piotra z Alcantary”. Większość turystów delektując się przepiękną panoramą miasta, nie ma pojęcia, że kilka kroków dalej, za kilka euro może uraczyć się dwudziestoletnią, a nawet trzydziestoletnią lampką rytualnego wina, uznawanego za jedno z najwspanialszych win świata. Na dodatek serwowane jest smakoszom w kryształowych firmowych kieliszkach przez reprezentanta Instytutu w stylowej liberii. Szczerze polecam! Oprócz walorów smakowych gwarantowane „widowiskowe” wrażenia.

Wioleta Sadowska: To bezcenne informacje dla fanów podróży wszelakich. Romans i intrygi to główne składowe tej książki. Który z tych elementów fabularnych sprawiał Panu większą przyjemność w pisaniu?

Janusz Niżyński: Romans, Pani Wioleto. Zawsze romans. Intrygi są tylko jego dopełnieniem. Przystawką, która odpowiednio doprawiona sprawia, że danie główne nabiera smaku. Uwielbiam opisywać wysublimowane sceny erotyczne, tak dziś nieodzowne przy kolorowaniu literatury obyczajowej. Może akurat w przypadku „Eskapady” scenki te nie są jakoś nadmiernie wyeksponowane. Za to wszędzie tam, gdzie uznałem, że trzeba, dodają smaczku powieści, ubarwiają ją. Bez nich moja „Eskapada” zbyt bardzo byłaby purytańsko ugrzeczniona. 

Wioleta Sadowska: Czy miłość to główna płaszczyzna Pana wszystkich powieści?

Janusz Niżyński: Miłość była i jest tematem literatury w zasadzie od jej początków, i dobrze się dzieje, że wciąż nie wypowiedziano na jej temat i nie napisano wszystkiego. Zresztą, czy ktokolwiek zna obszar dotykający jakiejkolwiek ludzkiej sfery, a w szczególności: uczuć i doznań, o którym napisano wszystko? Chyba nie. To trochę tak, jakbyśmy próbowali utrwalić genotyp człowieka i mniemali, że można będzie się go nauczyć jak tabliczki mnożenia. Nie wiem, kiedy nauka zdoła usystematyzować i jednoznacznie zinterpretować wszystkie zapisane w DNA ludzkie geny. Wiem za to, że jakich nie podejmowałaby wybiegów, umknie jej uwadze przynajmniej ten jeden najpiękniejszy brylant: gen ludzkiej miłości. Ten bowiem nie poddaje się naukowym osądom szkiełka i oka. Bo miłość, jako fenomen sfery uczuć, nie jest składnikiem materii. Ona jest sama sobą i sama sobą wytycza granice bezkresnego oceanu-królestwa, do którego bardzo ograniczony dostęp ma ludzki rozum. A skoro tak – my pisarze możemy czuć się w tym bezkresie bezpiecznie. Na każdego, kto wypłynie swoją własną fregatą w ten bezbrzeżny ocean, czekają nieskończone archipelagi dziewiczych wysp. Ja, jak i wielu przede mną, do jednego z takich archipelagów dopłynąłem. Teraz z ciekawością współczesnego eksploratora zwiedzam nietknięte dotąd (przeze mnie) krainy, a doznawane wrażenia na bieżąco utrwalam w swych kolejnych „pocztówkach”, opowiadaniach i książkach. Jeśli więc spytała mnie Pani, to zdecydowanie odpowiem: tak, Pani Wioleto. Miłość jest głównym motywem wszystkich moich książek. Zadebiutowałem wprawdzie bajkami dla dzieci, ale potem były już same książki z miłością w pierwszym tle. „Trzydzieści krótkich opowiadań o miłości”, „Master Stengraf i synowie – oblicza miłości”, „Kochankowie ze Starych Babic”, podszyta miłością „Baśń”, „Heloiza i jej warszawski Abelard”, motyw wiekuistej miłości „Księcia wieczności”... Każda z tych powieści jest w jakimś sensie moim hołdem składanym temu najwznioślejszemu i najpiękniejszemu ludzkiemu uczuciu. 

Wioleta Sadowska: Czy od początku pisania “Portugalskiej eskapady” miał Pan zaplanowaną całą fabułę, czy może jednak bohaterowie żyli swoim własnym życiem?

Janusz Niżyński: Owszem, miałem zaplanowaną fabułę, ale tylko w zalążkach. I słusznie Pani podejrzewa, że w pewnym momencie bohaterowie zaczęli żyć własnym życiem. Tak jak już wspomniałem, Joana miała początkowo przyjechać do Polski, do Starych Babic, gdzie to pełne podmiejskiego uroku podwarszawskie miasteczko od początku do końca miało użyczyć gościny moim bohaterom. A tymczasem wszystko wzięło w łeb, jak zamiast  Joany jako pierwszy do Starych Babic przybył z dalekiej Portugalii Manuel. Uznałem, że znaczniej ciekawiej będzie, gdy zakochany amant miast przy gitarze wyśpiewywać serenady pod oknem wybranki, bezceremonialnie uprowadzi ją do swego słonecznego kraju, gdzie wciągnie dziewczynę w sieć rodowych intryg. No i musiałem konstruować fabułę od nowa. Nie było to na szczęście zadanie bardzo trudne. Kluczowe wątki nie muszą być sztywno powiązane z miejscem.

Wioleta Sadowska: Jak widać, przeczucie mnie nie myliło. Jaka jest geneza pomysłu na wątek bransolety z trucizną i związanej z nią tajemnicy z przeszłości?

Janusz Niżyński: Autorska fantazja, pani Wioleto. Nic więcej. Ot, pomysł jak każdy inny. Początkowo do roli bransolet pretendowały bursztynowe naszyjniki, z nikomu nieznanej pewnej tajemniczej kolekcji, z której pochodzi także autentyczny i słynny naszyjnik księżnej brzeskiej Sybilli eksponowany w Muzeum Zamkowym w Malborku. Jednak w kontekście przeniesienia akcji z Polski do Portugalii uznałem, że bursztyn nie byłby najodpowiedniejszym rekwizytem. W konsekwencji bursztynowe naszyjniki zamieniły się w srebrne grawerowane bransolety.

Wioleta Sadowska: Do kogo według Pana skierowana jest “Portugalska eskapada”?

Janusz Niżyński: Dobre pytanie. Proszę o następne... Żartuję! Początkowo zamierzałem napisać powieść dla nastoletniego czytelnika. Taki bowiem, w przeciwieństwie do osób dorosłych i... dzieci, był przeze mnie dotychczas stanowczo zaniedbywany. W końcu wyszło, jak wyszło: znowu jest to powieść raczej dla czytelnika dorosłego. Piszę: „raczej” – bo kryteria są tu bardzo rozmyte i umowne. W przeciwieństwie do mojej powieści „Baśń”, którą zdecydowanie dedykowałem dojrzałym i pełnoletnim odbiorcom, tu większość scen nie rozgrywa się ani w zapuszczonych mrocznych budynkach, ani w nocnych klubach. A i fabuła, mimo jak to Pani obrazowo ujęła w recenzji – rollercoasterowego (z czasem) tempa, nie jest zbyt trudna do ogarnięcia. Może więc jednak ambitny nastolatek, ale i dorosły lubujący się w lekturze romansów dorosły czytelnik? Pewno właśnie taki…

Wioleta Sadowska: Myślę,  że to dość uniwersalna książka. Gra Pan amatorsko na pianinie. Czy podczas pisania towarzyszy Panu także muzyka?

Janusz Niżyński: O tak! Bardzo często... Dość powiedzieć, że niektóre z moich książek ujrzały światło dzienne dzięki muzycznym inspiracjom zza pianina. Tak było na przykład z „Masterem Stengrafem”. Otóż jest w niej taka scena, w której dwoje młodych ludzi tuląc się do siebie, kołyszą się, pląsają, jakby tańczyli nie na hotelowym parkiecie, nie na ziemi – a gdzieś w niezmierzonych przestworzach, wśród dalekich pobłyskujących nad oceanem gwiazd. Tę scenę po raz pierwszy ujrzałem w mej „rozbujanej w chmurach” wyobraźni, podczas odgrywania przeze mnie na moim pianinie ukochanego „Misty” Garnera. Do sceny rychło doobraziłem sobie bieg przypuszczalnych wydarzeń, które zetknęły ze sobą tych dwoje z hotelu, a następnie, nie popuszczając cugli fantazji, wymyśliłem dla tych „zagubionych serc i dusz” ciąg dalszy. I w ten sposób powstała cała książka! I wszystko od jednego, krótkiego, cudownego, mistycznego utworu na fortepian, który przyszło mi zagrać pewnej nocy… Nie inaczej było z „Portugalską eskapadą”. Moja żona, miłośniczka fado, nierzadko w wolnych chwilach słucha swej ukochanej gwiazdy – Marizy. Chcąc nie chcąc i ja dzięki pasji żony rozsmakowałem się w tej najbardziej z portugalskich sztuk, i podświadomie podczas audio-sesji kierowałem swe myśli, inspiracje, a nawet całą swą wyobraźnię ku zaułkom rozśpiewanej Lizbony. 

Wioleta Sadowska: To musiała być niezwykła inspiracja. Co czyta Pan na co dzień?

Janusz Niżyński: Och, nie! Znowu proszę o następne pytanie... No dobrze, wiem, że nie ucieknę przed odpowiedzią, więc lepiej mieć ją już za sobą. Najwygodniej byłoby mi w tym momencie zbyć Panią humorystycznym stwierdzeniem: w moim domu ja jestem od pisania książek, a żona od ich czytania (rzecz jasna: nie tylko moich), lecz byłbym wobec siebie niesprawiedliwym. Mimo potężnej ilości czasu, który poświęcam na uprawianie mej pisarskiej pasji, w tym także na prowadzenie facebookowego fanpage’a (jak zapewne i Pani zna to z autopsji), przy kilkutysięcznej armii sympatyków takie zajęcie bywa bardzo odpowiedzialne, więc siłą rzeczy i uciążliwe), staram się czytywać „nowinki” mniej czy bardziej nawiązujące do mej drugiej pasji: pasji melomana. Aktualnie na przykład rozsmakowuję się w lekturze Uli Ryciak „Nela i Artur. Koncert intymny Rubinsteinów”, wcześniej odświeżałem pamiętniki Marty Argerich. Poza tym uwielbiam wszelkie biografie oraz... literaturę historyczną, w szczególności dotyczącą fenomenu jednej z największych traumatycznych plag, która w ubiegłym stuleciu zalała cywilizowaną Europę, jaką był Stalinizm. Gdy tylko wypatrzę w księgarni jakąś nowość spod pióra mego guru Simona Sebana Montefiore, natychmiast rzucam wszystkie inne swe „pasje” i pogrążam się bez reszty w lekturze. Bez względu, czy będzie to praca naukowa, czy beletrystyka. (Montefiore uprawia z równym powodzeniem obie dziedziny).

Wioleta Sadowska: Z pewnością poświęca Pan dużo pracy nad kształtem swojej  autorskiej strony na FB, która posiada prawie dziesięć tysięcy fanów. Czy czytelnicy „sprzedają” Panu swoje własne historie z prośbą o umieszczenie ich w książce?

Janusz Niżyński: Tak, Pani Wioleto. Czynią to bardzo często. Mało tego, czasem nadsyłają na moją pocztę całe pamiętniki, a nawet listy i intymną korespondencję od ukochanego chłopaka, prosząc, abym wykorzystał w swych książkach. Są i tacy (głównie czytelniczki), którzy traktują mnie jak specjalistę od porad sercowych: chcą, abym pomógł podjąć jedynie słuszną decyzję. Jeszcze inni oczekują fachowej oceny ich raczkującej twórczości, a nawet abym udzielił pomocy w „zaistnieniu” na księgarskim rynku. Oddzielną grupę stanowią fanki, które inicjując wirtualną znajomość, z góry nadmieniają, że będą bacznie uważały na każde słowo i wypowiedź, bojąc się, że mógłbym to z premedytacją upublicznić. Miewałem też sercowe wyznania i prawie oświadczyny... No, ale cóż? Samo życie. Chleb powszedni niejednego publicysty. Jakoś muszę sobie z tym radzić i jak na razie, jakoś sobie radzę. Przyjąłem generalną zasadę: unikać porad i krytycznych opinii. To nie moja rola. Całe szczęście, że mam bardzo mądrą, kochającą i tolerancyjną towarzyszkę życia. Czuję się pewniej, doznając od niej na co dzień małżeńskiej wyrozumiałości i wsparcia. 

Autor podczas pracy nad kolejną książką.
Wioleta Sadowska: Oświadczyny? Pana proza niesamowicie wpływa na czytelników co zresztą widać po ilości komentarzy pod postami na FB. W książce pojawia się warty zapamiętania cytat: "(…) świat jest jak książka. Ci którzy nigdy nie podejmują decyzji o podróży, poznają tylko jej jedną stronę, tę z okładki…". Może Pan rozwinąć tę myśl?

Janusz Niżyński: Moja śp. Mama zwykła była mawiać: „życie jest jak książka – otwieramy okładkę, a wewnątrz kartka za kartką, rozdział za rozdziałem. I nawet nie obejrzymy się, jak książka dobiega końca”. Pomyślałem sobie, wiele w tej krótkiej alegorii racji. Życie, jak często mawiają poeci, to przecież i podróż, którą w znoju i chwale przemierzamy na własną odpowiedzialność, na własnych nogach. Zgodnie z wytyczoną marszrutą możemy przez życie przejść mądrze i ciekawie, możemy przejść: wzdłuż, wszerz, ale także w głąb, zaznając każdego aspektu przemierzanej drogi. Ale możemy też prześlizgiwać się i ledwie zerkać na nie zza szyb pędzącego wygodnego samochodu. Jednak co to wtedy za podróż? To tylko spektakl migających obrazków za oknem jak jakiś film w kinie. Francuski twórca tekstów do piosenek Gustave Naduad pointował: „Można istnieć, pozostając bez ruchu. Ale aby żyć pełnią życia trzeba podróżować.” Jeśli więc nie podróżujemy, o życiu mamy takie pojęcie, jak to, które udało nam się sczytać z okładki. Na nic więcej czasu nie było... I na ten temat chyba tyle.

Wioleta Sadowska: Co na koniec chciałby Pan przekazać czytelnikom mojej strony?

Janusz Niżyński:  Zauważyłem, że bardzo wielu z tych czytelników to blogerzy i recenzenci. Ludzie młodzi, ambitni, niezwykle oczytani, inteligentni. Aż chciałoby się rzec: kwiat narodu. Mam więc do nich wielką prośbę: nigdy się nie zmieniajcie mamieni ciemną stroną mocy. Nie wyrzekajcie się swoich ideałów i zapatrywań. Nie formułujcie nigdy ocen, dopasowując je do konformistycznych trendów i czyichś oczekiwań. Bądźcie, jak i jesteście dziś, zawsze sobą. Oceniajcie w zgodzie z własnymi osądami i wartościami.
Kochani! Nie ma powodu dopasowywać się do kogokolwiek. To właśnie Wy – dzięki Waszym arbitralnym werdyktom i krytyce – jesteście dla nas : publicystów i powieściopisarzy – najprawdziwsi i niepowtarzalni. To nic, że czasem któryś z pisarzy skrzywi się po recenzji i zaniemówi. Jeśli Wasz osąd był mądry, z pewnością po autorefleksji przyzna Wam rację, doceni, nabierze jeszcze większego szacunku. Jeśli nietrafny – nie ugnie się, pójdzie dalej swą twórczą drogą, nadal sprawnie omijając pustynie i grzęzawiska. Kochani, znad klawiatury mojego laptopa wszystkich Was pozdrawiam romantycznie – bo od serca i duszy! Rozwijajcie swe barwne recenzencko-czytelnicze płatki, kwitnijcie!

Zachęcam was do poznania twórczości dzisiejszego bohatera mojego cyklu wywiadów z autorami. Jeśli zaś jesteście ciekawi obrazu intryg i miłości ukazanych w "Portugalskiej eskapadzie", możecie ją kupić bezpośrednio na stronie autora - KLIK

Wpis powstał w ramach współpracy z autorem.

23 komentarze:

  1. Świetny wywiad! Bardzo dobrze się czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo interesujący wywiad. 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam szczerze, że wcześniej nie słyszałam o Panu Januszu.
    Z ciekawością się czyta ^^ Pozdrawiam!
    wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny wywiad. Z ciekawością przeczytałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawa rozmowa, inspirująca postać:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawy wywiad oraz inspirujące przesłanie na zakończenie :) Muszę przyznać, że nie poznałam twórczości pisarza, ale po tym wywiadzie na pewno to zmienię.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo ciekawy i wyczerpujący wywiad. Pięknie powiedzial dla nas na sam koniec:) Nigdy nie słyszałam o nim, ale z tego co widzę to bardzo ciepły człowek :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję za piękne słowa skierowana do nas, czytelników. Ciekawy wywiad. Nie znam jeszcze twórczości tego autora, ale to chyba tylko kwestia czasu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetnie, że przybliżyłaś Nam tego Autora, pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  10. chyba coś czytałam tego autora

    OdpowiedzUsuń
  11. Naprawdę interesujący wywiad.

    OdpowiedzUsuń
  12. Wątek bransolety z trucizną...? Brzmi intrygująco. Przy okazji wywiadu dowiedziałam się czegoś na temat książki, która mnie zaciekawiła.

    OdpowiedzUsuń
  13. Uwielbiam wywiady z ludzmi sukcesu, fajnie jest tak poczytać o tym jak oni postrzegają świat i co mają do powiedzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Niezwykły człowiek, z wielką przyjemnością czytałam ten wywiad, teraz pozostaje tylko sięgnąć po książki :P

    OdpowiedzUsuń
  15. Kolejne potwierdzenie tego, że pisarzem się nie zostaje, pisarzem się jest. Bardzo trudno jest ująć to w ramy, ale ten autor jest właśnie przykładem wyjścia poza nie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Bardzo ciekawy człowiek. Spodobało mi się, że tak mocno popiera indywidualizm. :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Mądry i ciekawy wywiad. Jest co poczytać.

    OdpowiedzUsuń
  18. Bardzo ciekawy wywiad, przeczytałam z wielką przyjemnością!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za ślad, który tutaj zostawiacie :)

Copyright © 2016 Subiektywnie o książkach , Blogger