"Już nic nie mogło mnie powstrzymać". Fragment książki "Obsesja"


Siedem lat po opuszczeniu kliniki psychiatrycznej życie Oskara Blajera wreszcie wkracza na właściwe tory. Kupił nieduży dom pod miastem, jego książki znajdują się na listach bestsellerów, sprawia wrażenie człowieka sukcesu. Ale to tylko fasada stworzona na potrzeby świata zewnętrznego. Wychodząc z kliniki nieświadomie podpisał dokument obligujący go do regularnych sesji terapeutycznych u doktor Marty Makuch. Młoda lekarka jako jedyna nie wierzy, że Oskar jest wyleczony. I ma rację: Blajer nigdy nie pogodził się ze śmiercią Luizy. Jej brak doskwiera mu coraz bardziej, a próba zastąpienia ukochanej inną kobietą omal nie doprowadza do tragedii. Mężczyzna wyciąga wnioski i układa plan, mający ostatecznie wypełnić pustkę po Luizie. Zrobi wszystko, żeby osiągnąć swój cel, nawet jeśli ceną za jego spokój będzie ludzkie życie…
Do lektury książki "Obsesja" zapraszam was razem z Adrianem Bednarkiem i Wydawnictwem Novae Res. Dziś możecie przeczytać jej przedpremierowy fragment:



Przygotowując się do dzisiejszej operacji, wykorzystałem całą wiedzę nabytą podczas mimowolnego obcowania z seryjnymi mordercami. Strój i sposób wejścia do domu zostały zapożyczone od Kobry. Szybko przedostałem się pod okno tarasowe będące częścią zewnętrzną pokoju Moni Banasiak. Zajrzałem przez szybę. W środku panowała ciemność, do której moje oczy zdążyły dawno przywyknąć. Jednoosobowe łóżko stało na prawo od wyjścia na taras. Tak jak Kobra, użyłem noża olejowego, żeby wykroić dziurę w szybie, tuż przy klamce.
  Powinienem się bać, byłem w trakcie popełniania ciężkiego przestępstwa, ale mój organizm ogarnęła dziwna euforia. Po drugiej stronie czekała niesamowicie realna wersja Luizy. Nie próbowałem sobie wmawiać, że to normalne, ale nie próbowałem też przekonywać samego siebie, że powinienem się otrząsnąć, zawrócić i jechać jak najdalej stąd. Całym sobą pragnąłem zdobyć tę dziewczynę. Należała mi się – za Luizę, za Ostrowskiego, za to, że musiałem patrzeć na jej śmierć.
  Nakręcony tak szaloną motywacją, prowadziłem rękę swobodnie wzdłuż szyby. Ból głowy minął. Gdy cięcie było skończone, wsadziłem dłoń do środka, przekręciłem klamkę i uzyskałem dostęp do wnętrza domu. Natychmiast chwyciłem za paralizator, bojąc się, że podmuch chłodnego powietrza obudzi dziewczynę. Wszedłem do środka, kierując czerwoną diodę celownika laserowego na łóżko. W pokoju dominował słodki, truskawkowy aromat żelu pod prysznic lub odżywki do włosów, jakże inny od subtelnych zapachów, których używała Luiza.
  Nie przestając celować, zbliżyłem się do łóżka. Dziewczyna ani drgnęła. Spała opatulona kołdrą. Jedynie głowa wystawała spod pościeli. Leżące na podłodze przy łóżku otwarta książka i pusta butelka po desperadosie z pewnością pomogły Moni wprowadzić się w stan głębokiego snu. Dla zyskania komfortu ruchów odpiąłem dwie klamry przy ramionach plecaka. Upadł na podłogę. Przez chwilę skupiłem wzrok na śpiącej dziewczynie. Pogrążona w sennych myślach wyglądała słodko i niewinnie. Zupełnie jak Luiza. Po śmierci jej ojca mieszkaliśmy razem, uwielbiałem ją obserwować podczas snu. Snułem wtedy piękne wizje wspólnej przyszłości, którą później przecięło zabójcze ostrze noża.
  Szybko otrząsnąłem się z transu. Nie było to miejsce ani czas na sentymentalne wizje. Lewą ręką chwyciłem za róg kołdry. W prawej trzymałem paralizator, który budową do złudzenia przypominał pistolet. Pociągnąłem kołdrę, zrzucając ją na podłogę. Monia Banasiak spała w pidżamie, inaczej niż Luiza, która przy mnie używała jedynie skąpych koszul nocnych. Wymierzyłem celownik paralizatora w odsłonięty fragment brzucha dziewczyny. Zanim nacisnąłem spust, brzuch się poruszył, a w ciemności pojawiły się dwa jasne punkty. Były niczym iskry ze szwankujących zapalniczek. Monika Banasiak już nie spała. Mrugała, próbując wypatrzeć zagrożenie czające się w mroku.
  – Jak? Kimmm… – Z gardła dziewczyny wydobyło się mamrotanie będące zapowiedzią krzyku.
  Pierwszy szok minął, gdy do mojego mózgu dotarł impuls, że lada chwila mogę mieć przejebane. Błyskawicznie zatkałem dziewczynie usta. Byłem w pozycji ofensywnej, zdeterminowany do osiągnięcia celu. Ona wciąż znajdowała się w półśnie. Nawet nie zareagowała, gdy skórzany materiał rękawiczki wbił się w jej usta. Zanim dotarło do niej, co się dzieje, i spróbowała podjąć jakąkolwiek akcję obronną, nacisnąłem spust paralizatora. Kartridż wyskoczył błyskawicznie, wbijając się w ubranie dziewczyny. Jej ciało podrygiwało mimowolnie. Nachyliłem się nad nią, nie uwalniając jej ust.
  – Spokojnie, Luizo – wyszeptałem dziewczynie do ucha. – Chwilę poboli i zaraz zaśniesz.
  Dziewczyna wybałuszyła oczy, jej nogi uniosły się na moment i szybko opadły, szyja mocno się napięła, ręce drżały. Impuls elektryczny dezorientował jej organizm, zagłuszał sygnały nerwowe, paraliżował mięśnie. Minęło dziesięć sekund, w czasie których prąd miał powalić przeciwnika na ziemię. Monia przestała się ruszać, ale jej oczy ciągle były otwarte. Nie straciła przytomności. Była jedynie mocno oszołomiona. 
  – Musisz zasnąć, ślicznotko. – Ponownie nacisnąłem spust.
  Trzymałem do skutku. Nie wiem, czy było to kolejne dziesięć sekund, czy może dwadzieścia. Monia znów podrygiwała. Z jej ust po rękawiczce ciekła ślina. Oczy zrobiły się mniejsze, oddech znacznie spokojniejszy i w końcu straciła przytomność. Nie marnowałem czasu na sprawdzenie, czy przypadkiem nie blefuje. Nie mogła być tak świetną aktorką, gotową na rozegranie dramatycznej sceny w przerażających warunkach. Odpiąłem kartridż i z miejsca przystąpiłem do kolejnego etapu. Zamierzałem porwać ją w podobny sposób, jak Pytlakowski z Ostrowskim uprowadzali swoje przyszłe ofiary, tylko nieco bezpieczniej.
  Wyciągnąłem knebel z plecaka. Kilka sprawnych ruchów wystarczyło, żeby założyć go Monice. Ćwiczyłem to wiele razy, kneblując kupionego specjalnie na treningi manekina wystawowego. Zawsze zakładałem knebel w ciemnościach. Byłem w stanie zrobić to z zawiązanymi oczami. Kneblowanie nieprzytomnej osoby nie różniło się zbytnio od kneblowania plastikowego człowieka. Po ustach nadszedł czas na kończyny. Te związałem opaskami zaciskowymi do kabli. Potem ściągnąłem je ku sobie i sznurem związałem nadgarstki z kostkami u stóp. Monia musiała pozostać w pozycji embrionalnej aż do przecięcia sznura. Sposób jej związania również trenowałem na manekinie.
  Łowca Nimfetek wraz ze wspólnikiem krępowali dziewczyny i wynosili przez okna ich domów zawinięte w dywan lub olbrzymie worki na śmieci. Ja postawiłem na bardziej profesjonalne wyposażenie. Wojskowy plecak taktyczny kupiłem w sklepie z używaną odzieżą sprowadzaną z Wielkiej Brytanii. Był wodoodporny, miał usztywnione plecy i przede wszystkim komin, który zwiększał jego pojemność, a co za tym idzie – wysokość. Żeby zyskać na szerokości, przed próbnym spakowaniem manekina rozciąłem boczne kieszenie.
  Komuś, kto trenował tę czynność kilkadziesiąt razy, spakowanie Moni Banasiak zajmowało pół minuty. Zacząłem od głowy, tak było łatwiej, a wygięte łokcie idealnie mieściły się w przestrzeni po kieszeniach. Ściągnąłem sznurkiem kołnierz, zamykając plecak.
  Zanim wyszedłem, sprawdziłem szuflady biurka Moniki. Zgodnie z moimi przypuszczeniami natrafiłem na klucze od domu. Zakładałem, że podobnie jak Luiza, ja, a także Mela, Monika trzymała klucze w swoim pokoju. Przerzucając przez płot plecak z dziewczyną, mogłem ją uszkodzić, wyjście przez furtkę było o wiele bezpieczniejsze. Podniosłem plecak, w pięści ściskałem klucze. Byłem świetnie przygotowany do dźwigania ludzkiego ciała. Pompki stanowiły jedynie wstęp do moich treningów. W ciągu ostatnich miesięcy regularnie trenowałem wspinaczkę, na wypadek gdybym musiał wyciągnąć dziewczynę z piętra. Cztery razy w tygodniu nosiłem na swoich barkach plandekę wypełnioną pięćdziesięciokilowym ciężarem rozłożonym podobnie jak waga człowieka. Najpierw wypełniały ją kamienie, później kłody drewna. Pokonywałem z nią półkilometrowy dystans. Na początku ledwie dawałem radę, obecnie był to zwykły trening powodujący przyjemny wysiłek.
  Luiza ważyła niecałe pięć dyszek. Monia Banasiak nie była cięższa. Kiedy zarzuciłem ją na plecy, obciążenie zdawało się mniejsze niż podczas treningów. Cały ciężar oparłem na karku, barkach i ramionach. Nadgarstki zaciśnięte po bokach plecaka dbały o zachowanie stabilności. Przypominało to dźwiganie olbrzymiej kłody drewna. Puściłem się pędem przed siebie. Utrzymywałem przyzwoite tempo. Spieszyłem się. Nie wiedziałem, kiedy dziewczyna odzyska przytomność. Na moment stanąłem przed furtką, przykucnąłem i otworzyłem ją. Klucze zostawiłem w zamku, nie chciałem brać ich ze sobą.
  Zanim wbiegłem na ulicę, rozejrzałem się po obu stronach. Pozycja, jaką zajmowałem, dawała mi idealny przegląd terenu. W razie nadciągającego zagrożenia zdążyłbym opuścić plecak na ziemię i wyciągnąć paralizator razem ze skalpelem. Na szczęście w drodze do samochodu nie spotkałem żywej duszy. Dobiegłem do celu lekko zziajany i otworzyłem bagażnik.
  Był dość duży, typowy dla przestronnego kombi, ale szczupła kobieta i tak mieściła się tylko w pozycji embrionalnej. Zanim zamknąłem klapę, zauważyłem w plecaku ruch. Monika zaczynała odzyskiwać przytomność. Nie zważając na jej stan, wsiadłem do auta, ściągnąłem maskę i ruszyłem. Tym razem nie siląc się na zachowanie ciszy.
  Jechałem drogą wylotową prowadzącą do krajowej, udając, że nie słyszę dźwięków dochodzących z bagażnika. A Monia na dobre wróciła do świata żywych. Co chwilę uderzała w blachę samochodu, próbowała piszczeć i krzyczeć, ale knebel jej na to nie pozwalał. Jadąc, starałem się myśleć tylko o nowej Luizie, o czekających nas wspólnych chwilach i rychłym zakończeniu koszmarów. Dokonałem porwania, a mimo to nie czułem żadnych wyrzutów sumienia. One zginęły wraz z Luizą. Nawet się nie stresowałem. Byłem opanowany, miałem wszystko pod kontrolą. Dzięki CB--radiu mogłem na bieżąco zbierać informacje o kontrolach drogowych. Mimo to należało uciszyć hałasy w bagażniku.
  Zatrzymałem się na upatrzonej wcześniej leśnej miejscówce. Schowałem alfę między drzewami, w miejscu niewidocznym z trasy, i poszedłem do bagażnika. Plecak gwałtownie przesuwał się na wszystkie strony, jakbym trzymał w nim pragnące wolności węże.
  – Uspokój się, inaczej znów oberwiesz prądem – powiedziałem, rozwiązawszy kołnierz na górze plecaka.
  Od razu wypełzły z niego ludzkie stopy. Monia wierciła się na boki, naiwnie próbując rozerwać opaski lub poluzować sznur.
  – Posłuchaj – przyjąłem poważny ton wykładowcy akademickiego.  – To nic ci nie da. Będziesz się rzucać – znów cię uśpię. Będziesz spokojna – zachowasz przytomność. Wybór należy do ciebie. – Nie miałem czasu ani ochoty na dłuższe tłumaczenia. Przedstawiłem jej fakty i czekałem na reakcję.
  Odpowiedział mi krzyk stłumiony kneblem. Dziewczyna nie potrafiła kalkulować. Wierzgała, próbowała wypełznąć z worka.
  – Sama chciałaś… – westchnąłem poirytowany i znów poraziłem ją prądem. Tym razem w stopy. Odliczyłem trzydzieści sekund z palcem na spuście. Monia straciła przytomność.
  Choć miałem CB, wciąż istniało ryzyko trafienia na kontrolę policji. Dla większego bezpieczeństwa wziąłem nowy kartridż, wystrzeliłem w materiał plecaka i przeciągnąłem kabelki do kabiny. Sam pistolet umieściłem w schowku na tylnej części fotela kierowcy. Gdyby Monia ponownie nabrała chęci do walki, mogłem ją uśpić, nie wysiadając z auta. Wystarczyło przytrzymać palec na spuście. Zdawałem sobie sprawę, że takie zabezpieczenie to tylko prowizorka. Mogła się sprawdzić w razie kontroli trzeźwości, gdy nie trzeba nawet wysiadać z auta, lub podczas spotkania z drogówką. Tylne szyby były przyciemnione, więc nie dało się zauważyć kabelków. Ale gdybym trafił na nadgorliwych gliniarzy, którzy chcieliby zajrzeć do kufra, pozostałaby mi desperacka walka skalpelem. Liczyłem, że tak się nie stanie. Zrezygnowałem z naszpikowanej kamerami autostrady i zjechałem na puste, boczne drogi. Czekała mnie kilkugodzinna podróż do domu. W głębi ducha wiedziałem, że się uda. Zdobyłem ostatni, najważniejszy element układanki, już nic nie mogło mnie powstrzymać.

W życiu nie ma szczęśliwych zakończeń. Są tylko próby radzenia sobie z kolejnymi dramatami. Premiera "Obsesji" już jutro, a w tym tygodniu pojawi się moja recenzja tej książki.


Wpis powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Novae Res

18 komentarzy:

  1. Fragment bardzo ciekawy, ale ja obecnie wolę Wiolu nieco lżejsze klimatu. Niemniej, nie wykluczam, że sięgnę w późniejszym czasie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo mam chęć na ową książkę;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pewno będę czytała tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię takie klimaty w książkach :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super że Oskar kupił dom po takich doświadczeniach.

    OdpowiedzUsuń
  6. O cholerka jasna! Tym fragmentem potwierdziło się, że potrzebuję Obsesji na już! Jestem świeżo po lekturze Inspiracji i jestem niesamowicie zachwycona. To jest coś!

    OdpowiedzUsuń
  7. Wpasowuje się w mój klimat :)

    OdpowiedzUsuń
  8. This must be very interesting book. Thank you for sharing.

    New Post - https://www.exclusivebeautydiary.com/2020/09/marc-jacobs-decadance-mugler-aura.html

    OdpowiedzUsuń
  9. Zainteresowałaś mnie, będę musiała przyjrzeć się bliżej tej książce :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. ależ wybrałaś emocjonujący fragment. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Proszę, to już druga część, a ja się jeszcze za pierwszą nie zabrałam... :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Czekam więc na Twoją opinię.

    OdpowiedzUsuń
  13. Wciągnął mnie ten fragment, w wolnej chwili chętnie przeczytam wszystkie części :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Książka już przeczytana - niesamowita historia. O niebo lepsza od "Inspiracji". :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za ślad, który tutaj zostawiacie :)

Copyright © 2016 Subiektywnie o książkach , Blogger