"Pod płaszczykiem pięknych słów można ukryć wszystko, nawet pustkę". Fragment książki "Prosto w serce"


Życie Hani przypomina najpiękniejszą romantyczną opowieść. Młoda kobieta właśnie kończy studia i rozpoczyna przygotowania do ślubu. Planowanie wspólnego życia, nowa, wymarzona praca i otaczająca ją miłość sprawiają, że nie potrzeba jej do szczęścia niczego więcej. Pewnego dnia jednak bajka się kończy – podczas przyjęcia Hania nagle mdleje, a diagnoza lekarska rozwiewa wszelkie nadzieje na to, że uda jej się żyć tak samo, jak do tej pory. Najbardziej bolesny cios padnie jednak niepodziewanie z zupełnie innej strony… „Prosto w serce” to poruszająca historia o nieprzewidywalności uczuć, trudnych życiowych wyborach i ich jeszcze trudniejszych konsekwencjach. To podróż przez pełną niezwykłych barw, smaków i dźwięków Prowansję, w której rzeczywistość co chwila miesza się z fikcją. Nocne kluby, namiętne tańce, zaskakujące oświadczyny i wyjątkowy ślub. A wszystko po to, żeby odgonić mary przeszłości i… znów uwierzyć w miłość!

Do lektury książki "Prosto w serce" zapraszam was razem z Wydawnictwem Novae Res. Dziś możecie przeczytać jej przedpremierowy fragment:



Byłam na wysokości Lyonu, kiedy dostałam SMS-a od Pierre’a:
  Mała zmiana planów. To mieszkanie, w którym będziesz mieszkać, jeszcze przez dwa dni pozostanie zajęte. Mieszkanie zastępcze jest wyjątkowe. Myślę, że nie będziesz żałować. Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz dojeżdżać do Arles. Będę czekał na Ciebie pod tym domem.
  Poniżej był jeszcze adres i numer telefonu. Nagle odżyły we mnie wszystkie wątpliwości. Znowu poczułam się niepewnie. Dom znajdował się niedaleko zabytkowej części miasta, niedaleko ruin rzymskiego amfiteatru i kafejki namalowanej kiedyś przez Vincenta van Gogha. Skręciłam z głównej, obsadzonej potężnymi platanami ulicy w plątaninę wąskich uliczek. Przejechałam tę, na której miałam nocleg. Uliczka była krótka. Nie dawała możliwości zaparkowania samochodu. Nie zachęcała do zatrzymania się. Po obu jej stronach stały stare, zaniedbane kamienice, z brudnymi tynkami, które odpadały gdzieniegdzie dużymi płatami. Okna domów były szczelnie zasłonięte okiennicami. Okolica wyglądała na opustoszałą. Niech to szlag! – pomyślałam. – Nie mam szczęścia do Francji. Znak drogowy na końcu ulicy nakazywał skręt w prawo. Już po chwili znowu jechałam wysadzoną dorodnymi platanami aleją, przy której stały pokaźnych rozmiarów wille z olbrzymimi oknami i tarasami, w przeszłości zapewne bogate i okazałe, a obecnie zaniedbane i żałosne. Wielka przeszłość. Nijaka teraźniejszość. Nie było jeszcze zbyt późno, a ta część miasta wyglądała na wyludnioną i opustoszałą. Sprzątano stoliki z ogródków przed restauracjami. Zauważyłam otwarty sklep spożywczy i kebab. Znowu skręciłam w wąskie, zaśmiecone uliczki. Jedna z nich wiodła obok odrapanej, smutnej, zastygłej w bezruchu karuzeli.
  – No i masz Prowansję – mruczałam pod nosem sama do siebie. – Niech to diabli!
  Znowu przejechałam tą uliczką, przy której miałam na krótko zamieszkać. Dzwoniłam do Pierre’a już dwa razy. Nie odbierał. Wjeżdżając do miasta, wysłałam mu SMS-a. Znowu obowiązkowy skręt w prawo i znowu ta platanowa aleja. Nagle pomyślałam, że nigdy nie widziałam tak wielu i tak olbrzymich platanów. Zabrzęczał mój telefon. Nadszedł SMS.
  Nie mogę teraz przyjechać. Mam poważną awarię w jednym z mieszkań. Pod domem czeka już na Ciebie André. Jest moim synem.
  Znowu kółko, znowu kebab, znowu karuzela, jakiś napis na ścianie i znowu ta uliczka. Nikt na niej nie stał. Chyba się rozpłaczę – pomyślałam. – Nie przygotowałam sobie żadnej alternatywy. Jak mogę być taka łatwowierna? Nie widziałam numerów domów. Chyba nawet nie było tam tabliczek. Kiedy znajdowałam się w połowie uliczki, ze stojącego na poboczu pojazdu wysiadł jakiś facet i machnął mi ręką. Pomyślałam, że ten samochód był tutaj cały czas. Mijałam go już trzy razy. Mężczyzna stanął na środku ulicy. Zatrzymałam się.
   – Zabrakło mi informacji o kolorze twojego auta – powiedział z uśmiechem. – Dobrze, że Francesco to wiedział. Miałem postać tutaj jeszcze piętnaście minut i odjechać. Zapomniałem ci się przedstawić. André Aron, jestem synem Pierre’a.
  Jego głos brzmiał ciepło. André uśmiechał się przyjaźnie. Miał ciemne, lekko kręcone, odrobinę za długie włosy, ciemną karnację, na twarzy dwudniowy zrost, mocne ramiona i mocne ręce. Był wyższy od swojego ojca.
  – Hanka Dobrzyńska – wyciągnęłam do niego rękę.
  Za moimi plecami rozległ się głośny dźwięk klaksonu.
Blokowałam ruch na ulicy.
  – Musisz zjechać – powiedział André.
  – Znowu mam zrobić rundę przez aleję platanów?
  – Nie. Już otwieram ci garaż. Jedź dużym łukiem.
Wjazd jest wąski.
  Otworzył pilotem bramę w budynku po lewej stronie. Nie zauważyłam jej wcześniej. Była szara i pomazana, jak wszystko na tej ulicy. Wjazd rzeczywiście był bardzo wąski, od framugi bramy dzieliły mnie z dwóch stron centymetry. Garaż okazał się długi. Tył pomieszczenia się rozszerzał. Wyglądał jak magazyn starych mebli. Zgasiłam silnik. Wysiadłam. Musiałam wyglądać bezradnie.
  – Pierwsze koty za płoty – roześmiał się André. – Nie tak łatwo jest tutaj zaparkować. Zostaw rzeczy. Najpierw pokażę ci mieszkanie.
  Wyszliśmy z garażu, a on zamknął bramę. Wpisał kod.
  – W Arles trzeba nauczyć się żyć – powiedział spokojnie. – Jeżeli wyrobisz sobie pewne nawyki, to przestaniesz zwracać uwagę na drobiazgi.
  – Wpisałeś kod.
  – Łatwy do zapamiętania. Data urodzenie Pierre’a.
  – Czyli?
  – Trzynasty sierpnia. Jeden, trzy, zero, osiem.
  Przeszliśmy pięć metrów i André zatrzymał się tuż przy wąskich drzwiach prowadzących do jednego z domów. Znów wpisał kod. Otworzył drzwi kartą.
  – Kod – powiedziałam pod nosem.
  – Prosty. Odwrotność kodu do garażu. – Osiem, zero, trzy, jeden?
  – Dokładnie taki – uśmiechnął się.
  Tuż za drzwiami były schody, które biegły ostro w górę. Po prawej stronie wisiało olbrzymie kryształowe lustro w ciężkiej, metalowej oprawie, obok znajdował się stojak na parasole i wieszak na kurtki. Wzdłuż schodów, na ścianie po lewej stronie wisiały afisze teatralne z lat trzydziestych ubiegłego stulecia. Schody były drewniane, wąskie, miały wysokie stopnie. Na górze kończyły się niską, metalową bramką.
  – Pójdę pierwszy – powiedział André.
  Ruszył przodem. Szłam trzy kroki za nim.
  – Przez te dwa dni możesz korzystać z całego mieszkania. Pierwsze drzwi po prawej stronie prowadzą do pokoju dla dzieci.
  Zajrzałam do środka. W pokoju stało piętrowe łóżko. Było ciężkie, rzeźbione, niedzisiejsze. Obok łóżka zabawki – drewniana kołyska, lalki z porcelany, drewniany samochód. Na ścianach czarno-białe, wypłowiałe zdjęcia. Na zdjęciach dziewczynka z długimi warkoczami w sięgającej do połowy łydki falbaniastej sukience i mniejszy od niej chłopiec w krótkich spodenkach, białym sweterku i berecie na głowie. André ruszył dalej.
  – Obok jest łazienka – powiedział.
  Wystrój łazienki kontrastował z przyległym pokojem. Halogenowe światła, podświetlane lustra, jacuzzi, kamienna podłoga, elementy z drewna wplecione pomiędzy nowoczesne kafelki. Wszystko w odcieniach beżu, kremu i brązu. Puszyste ręczniki i dziesiątki kosmetyków.
  – Następne drzwi za łazienką prowadzą do sypialni.
  W sypialni dominowała inna kolorystyka. Biel, burgund i delikatny róż. Stare, szerokie łóżko przykryte było atłasową kapą w wytłaczane róże. Szafy miały wnętrza wyłożone delikatnym różowym materiałem. Podobnym były wyklejone szuflady. Przy oknach wisiały ciężkie, atłasowe zasłony tłoczone w pąki róż. Krótka, ręcznie zrobiona na drutach firanka kończyła się tuż nad parapetem. Nad łóżkiem wisiał obraz będący kopią fresku z kaplicy Sykstyńskiej – Stworzenie Adama. Z okna rozciągał się widok na tę posępną, szaroburą ulicę.
  – Na wprost jest kuchnia. Znajdziesz w niej wszystko. Ekspres do kawy, naczynia, garnki, otwieracz do butelek, sztućce… Jest tego całe mnóstwo. Szuflady są pełne gadżetów, których zastosowania nawet nie znam. Zrobiłem ci zakupy – dodał po chwili. – Wrzuciłem do lodówki. Pomyślałem, że będziesz dzisiaj za bardzo padnięta, żeby dać się zaprosić na kolację.
  Zatrzymał się, spojrzał na mnie. Omiótł wzrokiem moje włosy, twarz, ramiona. Uśmiechnął się. Poczułam, że się rumienię.
  – Masz rację – powiedziałam. – Jestem padnięta i nie doczołgam się dzisiaj nigdzie na kolację. Przejechałam w ciągu dwóch dni prawie dwa tysiące kilometrów. Mam wrażenie, że zaraz zasnę na stojąco.
  – Nie ma sprawy – uśmiechnął się. – Nawet nie liczyłem na to, że będziesz chciała iść na kolację. Kupiłem ci bagietkę, dwa croissanty, masło, ser, parę pomidorów, jajka. W lodówce są jeszcze konfitury morelowe i malinowe – mówił tak, jakby to było zupełnie normalne, że obcy facet zrobił mi zakupy na kolację.
  – Dziękuję – mruknęłam pod nosem.
  – Nie ma za co. Nie chciałem, żebyś była głodna.
Najbliższy sklep spożywczy jest przy tej alei z platanami – dodał.
  – Widziałam. Przejechałam obok niego trzy razy. Nie wygląda zachęcająco.
  – W dzień jest w porządku – odpowiedział. – Jak całe Arles. Po zmroku bywa nieprzyjemnie. Chodź, pokażę ci salon. Weszłam i dech zaparło mi w piersiach. Olbrzymi pokój pełen był starych, stylowych mebli, które zapewne pamiętały początek poprzedniego stulecia. Na białych ścianach wisiały dziesiątki obrazów. Pośrodku stał duży, owalny stół przykryty ręcznie zrobionym obrusem w duże kwiaty. Wokół stołu dwanaście krzeseł. Po prawej stronie pokoju znajdowały się dwie olbrzymie sofy i dwa głębokie fotele, które z trzech stron zamykały przestrzeń wokół drewnianej, inkrustowanej masą perłową ławy. Obok jednej z sof stał drewniany kufer. Nad połową pokoju wznosiła się antresola, na którą wiodły drewniane schody. Stałam i rozglądałam się niepewnie. Nagle zaczęło mnie przytłaczać to mieszkanie. W rogu pokoju dojrzałam szafę grającą. Wcześniej widziałam takie tylko na filmach, których akcja rozgrywała się w latach trzydziestych ubiegłego stulecia.
  – Z salonu znajdziesz przejście do jadalni – poinformował mnie André. – Jest zadaszona i obudowana, ale tak naprawdę to część tarasu. Z jadalni przejdziesz do ogrodu, położonego na dachu sąsiedniego domu. Jest tam też niewielki basen.
  Przeszliśmy przez jadalnię, weszliśmy do ogrodu. W wielkich, glinianych donicach rosły drzewka oliwne, obok innych, na których wisiały dorodne kule pomarańczy. Po drugiej stronie, w olbrzymiej drewnianej donicy rósł pokaźnych rozmiarów oleander. W ogrodzie był stół ze szklanym blatem i wiklinowe fotele. Tuż przy drzwiach po lewej stronie zaczynał się kilkunastometrowy basen. Ten basen na dachu starego domu wydał mi się czymś fantastycznym i nielogicznym. Ogród przylegał do spadzistych dachów stojących obok budynków. Zza drzewek pomarańczowych wychylały się dachówki. Swoim wejściem spłoszyliśmy stado gołębi spacerujących po dachu. Ptaki wzbiły się w powietrze, zakołowały i usiadły na dachówkach parę metrów dalej.
  – I jak ci się podoba mieszkanie na najbliższe dwa dni? – wyrwał mnie z zamyślenia głos André.
 – Imponujące… Okolica wygląda obskurnie i biednie, wejście nie zapowiada przepychu, a tu nagle coś tak wyjątkowego.
  – Nie daj się zwieść pozorom. W Prowansji jest wiele miejsc tylko udających to, czym nie są. Tak jak ludzie. Wielu też udaje kogoś innego, niż jest w rzeczywistości, jakby bycie sobą miało być czymś niewłaściwym i wstydliwym.
  Czułam się oszołomiona, zmęczona, niewyspana. Marzyłam już tylko o tym, żeby się położyć. Jak na złość, on miał jeszcze sporo do powiedzenia.
  – Światło w każdym pomieszczeniu włącza się na klaśnięcie w dłonie. Żetony do szafy grającej są w szufladzie stołu. W kufrze masz różne alkohole i pasujące do nich kieliszki. Kawa jest w ekspresie. Mleko w lodówce – usta mu się nie zamykały. – Cukier w tej dużej, kryształowej cukiernicy na stole. Czystą pościel znajdziesz w sypialni. Ręczniki na łóżku. W tym domu nie ma telewizora. Nie ma radia. Możesz na noc opuścić żaluzje, oddzielające jadalnię od reszty mieszkania…
  – Nie mów tak szybko, bo nie zapamiętam – przerwałam mu.
  – Opuść na noc żaluzje oddzielające mieszkanie od jadalni – powtórzył. – W każdym razie ja tak zawsze robię. Jak będziesz wychodzić, to też je opuszczaj. Pomógł mi wnieść moje rzeczy. Zostawił wizytówkę z numerem telefonu i już po chwili zbiegał po schodach. Zatrzymał się na moment przy drzwiach wejściowych.
  – Jakbyś chciała, żeby jutro ktoś ci towarzyszył przy zwiedzaniu Arles, to jestem do twojej dyspozycji. Wystarczy zadzwonić.
  Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, a już go nie było. Trzasnęły tylko z impetem pchnięte drzwi. Zostałam sama.

* * *


Po krótkiej chwili cisza zaczęła dzwonić mi w uszach. Pomyślałam, że to dziwne miejsce. Enklawa bogactwa w biednej części miasta. A może jest zupełnie inaczej, może jest tak, jak powiedział André, że w Prowansji wiele rzeczy jest innych, niż się nam na pierwszy rzut oka wydaje. Byłam za bardzo zmęczona, żeby się nad tym zastanawiać. Uchyliłam okno w sypialni, położyłam się i zasnęłam. Kiedy się obudziłam, za oknem było już ciemno. Przez niedomknięte okiennice domu stojącego po przeciwnej stronie ulicy sączyło się mdłe, żółte światło. To ono rzucało lekką poświatę na obce ściany i ciężkie, kanciaste meble. Poza tym światłem żadne inne nie łamało mroku. Poczułam się nieswojo w ciemnym, nieznanym mi mieszkaniu. Nie lubię ciemności. Kiedy jestem w nocy sama, to uwielbiam nikły płomień świec, latarenki, maleńkie ledowe światełka, które delikatnie rozpraszają mrok. Z Bartkiem nie bałam się ciemności, nawet ją lubiłam. Na myśl o nim wzdrygnęłam się. Ciemność kojarzyła mi się z dotykiem jego dłoni, ciepłem pocałunków, szaleństwem pieszczot, cichymi szeptami i marzeniami snutymi do rana. Szlag trafił wszystko, wszystko pękło jak bańka mydlana, okazało się kłamstwem, ułudą i brednią. Pod płaszczykiem pięknych słów można ukryć wszystko, nawet pustkę. Ufałam mu. Zaufanie – durne słowo, które zawiodło jak wszystkie inne. Stało się puste i nadęte.
  Znowu serce zabiło mi mocniej. Głupie serce, które niczego się nie uczy i niczego nie chce zrozumieć. Tu było ciemno. Ta ciemność mnie otulała, była namacalna. Miałam wrażenie, że kiedy wyciągnę przed siebie ręce, to jej dotknę. Klasnęłam w dłonie. Zadziałało. Ciemność rozproszyło przyjemne boczne światło. Klasnęłam jeszcze raz i zgasło. Zapaliłam światło i ruszyłam do salonu. Nagle zaczął mnie przerażać. Największy obraz znajdował się na wprost wejścia. Przedstawiał postać ni to ducha, ni to człowieka, a za nią coś na kształt Ziemi albo Słońca. Ta postać pojawiała się też na innych obrazach. Wydawała się mistyczna i przerażająca. Malowidła te różniły się od innych w pomieszczeniu, były jasnoniebiesko-żółte. Ściany w salonie oblepiały obrazy. Rozmieszczono je tematycznie – na prawo od wejścia szkice, rysunki i prace olejne przedstawiające Pragę, Wiedeń, Wenecję, Barcelonę, Paryż… Coś na kształt wspomnień z podróży. Trochę dalej wisiała grupa kilkunastu obrazów z martwą naturą. Nad wejściem stare teatralne afisze oprawione w ciężkie ramy, po przeciwnej stronie pokoju czarno-czerwone klimaty Hiszpanii… Między salonem a jadalnią dostrzegłam na ścianie dziwną, dużą metaloplastykę. Musiałam być bardzo zmęczona, kiedy André oprowadzał mnie po tym mieszkaniu, bo nie zauważyłam jej wcześniej. To był jakiś symbol. Na górze ramiona krzyża dziwnie rozwidlające się na końcach, poniżej coś na kształt pękatego serca, przyklejonego do drzewca krzyża, który dołem przechodził w ramiona kotwicy. Pomyślałam, że ten symbol jest w wielu miejscach domu. Widziałam go na kieliszkach w salonie, szklankach w kuchni, przy lustrze w sypialni… Co to może znaczyć, do diabła? Wpisałam w Google słowa: krzyż, serca, kotwica.
  Wisior z krzyżem, sercem i kotwicą symbolizuje wiarę, nadzieję i miłość.
 To jakieś brednie, pomyślałam. Dla mnie to wygląda jak znak jakiejś sekty. Nagle ogarnął mnie niepokój. Ten niepokój narastał z minuty na minutę. Przeradzał się w bliżej nieokreślony lęk. Nikt nie wie, że ja tutaj jestem – pomyślałam przerażona. – Nawet Francesco zna zupełnie inny adres. E, tam – uspokajałam samą siebie po chwili. – Pierre jest przyjacielem Francesca, a ja mam tylko zmęczone podróżą zmysły, które płatają mi figle. Chciałam z bliska zobaczyć ten symbol, kiedy nagle usłyszałam głośny szum gołębich skrzydeł na dachu. Ptaki zerwały się do lotu. Odwróciłam się gwałtownie. Za szklaną taflą zalegała idealna ciemność. Miałam spuszczać żaluzje, pomyślałam przerażona, widocznie tutaj nie jest bezpiecznie. Ruszyłam w kierunku przycisku spuszczającego żaluzje, kiedy nagle na tarasie rozbłysło światło. W smudze światła drzewka rzucały długie cienie, wiklinowe fotele wydawały się zniekształcone, stół miał długie nogi, cień spacerującego brzegiem basenu gołębia wydawał się olbrzymi. Usłyszałam coś, co przypominało gwizdnięcie. Gołąb wzbił się do lotu. Żaluzje zaczęły opadać. Wypadłam z jadalni, przebiegłam salon, który nagle zaczął mi się wydawać demoniczny, potem korytarz. Ciszę rozdarł przeraźliwy głos jakiegoś jazzowego solisty. Uciekłam do sypialni. Przekręciłam klucz w zamku. Pospiesznie zamknęłam okiennice. Jazzowe wycie ucichło za drzwiami. Serce biło mi jak szalone. Strach ściskał mnie za gardło. Pomyślałam, że nie zostanę ani pięciu minut dłużej w tym domu. Wyjęłam z kieszeni spodni wizytówkę André. Wybrałam numer telefonu.



To poruszająca historia o miłości, która leczy najgłębsze rany. Premiera powieści już 16 września!



22 komentarze:

  1. Uwielbiam powieści J.Kosowskiej. Bez wyjątku. Piękna zapowiedź.

    OdpowiedzUsuń
  2. podoba mi się ten fragment mimo że nie mój typ powieści:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna zapowiedź Wiolu. Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Trochę tematyka nie dla mnie... Ale okładka fajna :).

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ piękna okładka :) Książki o miłości uwielbiam, więc to coś dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawy fragment, ale poczekam na Twoją recenzję. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wydaje mi się, że już jakąś opinię o tej książce czytałam. Teraz fragment. Jest nad czym się zastanawiać.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawy fragment, przeczytałabym całą książkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten fragment bardzo mnie zaciekawił. Chętnie sięgnę po tę książkę 😊

    OdpowiedzUsuń
  10. Podrzuce mojej kuzynce. Może jej się spodoba

    OdpowiedzUsuń
  11. ja ktoś lubi taką literaturę, to super, ale ja muszę podziękować... nie moja bajka :)
    uściski

    OdpowiedzUsuń
  12. Fragment wygląda interesująco, może się skuszę po premierze.

    OdpowiedzUsuń
  13. Już nie mogę doczekać się lektury tej książki. 😊

    OdpowiedzUsuń
  14. Zapowiada się super. Zapisuje sobie tytuł do przeczytania :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Bardzo ciekawy fragment i przepiękna okładka.

    OdpowiedzUsuń
  16. Niesamowite, że tak wiele z nas nie ma dość lawendy, Prowansji i peryperii :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za ślad, który tutaj zostawiacie :)

Copyright © 2016 Subiektywnie o książkach , Blogger