"Nijak nie mamy wpływu na decyzje tych, którzy pociągają za sznurki". Fragment książki "Czarne Koty"



W czasach spisków, zdrad i chwiejnych sojuszy zacierają się granice między dobrem i złem. Nadchodzą mroczne czasy dla handlowego miasta Thornis. Zagrażają mu wrogie Królestwa Południa, spustoszone przez długotrwałe wojny i suszę, a także bunt powiązanej z nieprzyjaciółmi szlachty. Tymczasem Mins, nastoletni syn szkutnika, marzy, by dokonać wielkich rzeczy i wyróżnić się spośród rówieśników przytłoczonych szarą rzeczywistością metropolii. Los zsyła mu szansę na spełnienie tych snów i już wkrótce chłopak zostaje przyjęty do tajnej organizacji, która ma na celu ratowanie Thornis przed skutkami nieuchronnie nadciągającej wojny. Czy jednak poświęcenie okaże się warte tego, co czeka go na końcu tej trudnej i ryzykownej drogi? Czy będzie umiał odróżnić przyjaciół od wrogów, a dobro od zła? Dokąd zaprowadzi go pragnienie walki o ojczyznę?

Do lektury książki "Czarne Koty" zapraszam was razem z jej autorem Edgarem Hryniewickim. Dziś możecie przeczytać jej fragment:


– Jednak mieli rację – Blind w spokoju wysłuchawszy relacji Minsa, przemówił ściszonym tonem. – Jak myślisz, druhu, w jakim celu de Konwalter ściąga do swych włości wszystkie zaprzyjaźnione rody? A jak, ani chybi, kolejne akcje zdradzieckie szykują.
– Blind, nie jestem durniem, mi możesz mówić wprost, więc pomińmy te podniosłe, ideowe gadki – rzekł młodzieniec również niemalże szepcząc, bo choć byli sami, to niedaleko gromko śmiała się grupka leśnych stróżów. A opinii wśród podwładnych, o którą bardzo zabiegał, Mins nie chciał mu psuć. – Nie mamy żadnej pewności co do ich motywacji. Młodzian, choć wcześniej pewien był winy rycerzy o wątpliwych honorach, to po wielu wieczorach spędzonych na rozmyślaniach stwierdził, że być może szlachta nie wie o patriotycznej działalności Czarnych Kotów i sama coś planuje w obronie wyspy. Pogarda i brak zaufania nie zniknęły, lecz ustąpiły nieco miejsca ciekawości i zainteresowaniu motywacjami hrabiego.
– Może i nie mamy, ale rozkaz brzmi wyraźnie – Blind twardo upierał się przy swoim stanowisku. – W przypadku ożywienia ruchu w pobliżu de Konwaltera czy w razie zajścia innych niekorzystnych dla ojczyzny zjawisk z udziałem wspomnianego, należy rozpocząć akcje prewencyjne. Do takowych zalicza się zagrabianie majątku przewożonego na wozach z i do posiadłości hrabiowskich w Stolku. To jest priorytet. Przez ten tydzień, nim wrócisz do przytulnego miasta, oprócz dalszego ciągu szkoleń przyjdzie ci wziąć udział w takim przedsięwzięciu.
– Pamiętasz, jak mi mówiłeś o Laisreanie? – Zapytany skinął potwierdzająco. – Mówiłeś, że miałeś podejrzenia wobec niego, iż działa w jakimś gangu czy tym podobnej bandzie. A my mamy teraz napadać na, jak zakładam, bezbronnych chłopów wiozących swe plony lub inne zaopatrzenie, by sprzedać je na targu albo zwyczajnie oddać pańszczyznę? Nie rozumiem sensu tej misji, zwłaszcza że nadal nie mamy pewności – dodał ciszej, bez przekonania. 
– Może de Konwalter wcale nie spiskuje przeciw Eiligowi?
– Druhu – Blind poklepał go po ramieniu – zrozum, że to nie nam oceniać. Ja dostaję rozkazy, które wydaję potem im. – Wykonał obszerny gest ręką. – Zapasy przydadzą się nam tak czy siak, a jeśli tamci będą bezbronni, to wszak nic się im złego nie stanie. Mins, Mins, życie dziwne pisze scenariusze, lecz nam przyszło grać rolę jedynie szarych aktorów. Nijak nie mamy wpływu na decyzje tych, którzy pociągają za sznurki. Może postąpimy źle, a może uratujemy tym naszą wyspę, zapobiegając buntowi i zbrojąc się na wojnę? To tyle w temacie, zaraz wydam stosowne rozkazy, zaczynamy jeszcze dzisiaj. Zwijamy obóz i uciekamy na wschód, pod Stolk.
– Czy to aby rozsądne tak pchać się pod łapska niedźwiedzia?
– W zupełności, bo tylko tam będziemy wiedzieć, kto potencjalny zdrajca i na zamek jedzie. Możesz odejść, Mins.
– Tak jest. – Przybrał poważną minę i postawę, odwracając się po żołniersku, na pięcie.
– Mins. – Blind zatrzymał go w ostatnim momencie.
– Tak, wodzu? – Mins ironicznie przeciągnął sylaby.
– Dobrze, że jesteś. Gdy cię nie ma, z nikim nie mogę popaplać ozorem, a tak chociaż tych parę słów zamienić możemy.
– Też się cieszę, że tu jestem.
Odrzekł szczerze, bo choć długość ich znajomości na to nie wskazywała, to przeżyte wydarzenia, życzliwość i obustronne poświęcenie zacieśniły relacje dwóch młodych mężów. Nie znał go wszak prawie wcale, ale ufał mu jak staremu druhowi, czując, że przeszedł bardzo zbliżoną do niego drogę, tylko wyprzedził go o góra parę lat.

* * *

Błyskawicznie zwinęli obozowisko i, niosąc na barkach cały dobytek, unikając duktów i licznie uzupełniających krajobraz chłopskich zagród, parli przez leśne rozstaje na wschód. Poruszając się szybkim tempem, bez wytchnienia, przed zmierzchem stanęli na lewym brzegu Krieru. Następnego dnia, jeszcze zanim słoneczna tarcza wyjrzała zza leśnych koron, przeprawili się na drugą stronę, korzystając z szerokiego brodu. Gdy słońce osiągnęło apogeum, mieli już rozbity obóz w małej dolince otoczonej potężnymi głazami narzutowymi. Raptem niecałe trzy mile na południe od zamku Stolk.
Całą drogę, nie licząc sporadycznych rozmów z Joimem, Mins poświęcił rozmyślaniom. Kim tak naprawdę jest Laisrean, gdzie działa i co robi dla tamtych ludzi? Dlaczego szefostwo Czarnych Kotów, organizacji wszak patriotycznej, przymyka oko na coś takiego? Blind, przynajmniej takie sprawia wrażenie, jest zupełnie oddany sprawie, ale inni… Laisrean od początku zachowywał się dziwnie, tak jakby pieniądz był ważniejszy od fundamentalnych wartości. Nadal nie mieli pojęcia, kto za sprawą Blinda – tu miał pewność – niczego nieświadomego wciągnął ich do Kotów. Wreszcie, powracały myśli wojenne: czy Południowcy zaatakują Thornis, czy szlachta zbuntuje się przeciwko namiestnikowi Eiligowi i księciu Korkockowi, co de Konwalter uknuł w mieście, z kim tam współpracuje i czy stoi za tym tylko jego chore ego czy może dogadał się z wrogiem?
Mins po porannej kąpieli w Krierze podzielił się z przyjacielem spostrzeżeniem, że wraz z upływem czasu odpowiedzi na dotychczasowe pytania nie znaleźli, natomiast niewiadomych jest coraz więcej. A, jak słusznie zauważył, czas nieuchronnie odmierzał kolejne dni zbliżające ich do wielu… no właśnie, przyszłości przewidzieć nie sposób.

* * *

Od niedzielnego południa po naradzie aż do świtu w poniedziałek, włącznie z nocą, cała masa ludzi jak mrówki uwijała się przy budowie umocnień na wzgórku, z którego widać było donżon w stolicy. Sam pagórek był niewielki, zupełnie łysy; bardzo delikatne zbocza nie stanowiły poważnej przeszkody, ale zawsze jakąś tam wyższość w bitwie dawał. W pierwszej kolejności zostały przeniesione wszystkie stacjonarne machiny oblężnicze broniące murów zamku – łącznie tuzin katapult i onagerów. Zamontowane w centralnej części wzgórza, zostały zamaskowane przez zniesione z okolicy krzaki. 
Następnie, wokół większej części wzniesienia wykopano suchą fosę, głęboką mniej więcej na wysokość przeciętnego człowieka. Jej dno wysłano pokruszonym szkłem i innymi ostrymi przedmiotami. Także od frontu zbudowano na niewielkim odcinku w pełni wyposażone wilcze doły. Część oficerów radziła, by nie pozbywać się zaostrzonych palików, jednak sprawujący pieczę nad ogółem rycerz Ontrlakos uznał, że tak mogą zadać większe obrażenia wrogiej armii.
W południe 12 czerwca 703 roku obie armie stały już naprzeciw siebie w pełnej gotowości bojowej. 
Ontrlakos z Tlem, głównodowodzący wojskami Starkinosu, jadąc na karym ogierze w pełnej zbroi płytowej chroniącej całego jeźdźca i wierzchowca, lustrował ostatni raz szeregi swej armii, gromkimi okrzykami dodając żołnierzom otuchy.
Czoło, mające stawić opór głównemu impetowi wrogiego natarcia, składało się z naprędce uzbrojonych chłopów i mieszczan. Pół tysiąca mężczyzn dzierżyło w dłoniach od halabard, przez cepy, włócznie, oszczepy, dzidy, po widły, kosy i inne niebezpieczne narzędzia gospodarskie. Za nimi stanęły prawie dwie setki skąpo odzianych, zupełnie pozbawionych elementów pancerza poborowych procarzy; z rzadka który miał przewieszony przez ramię łuk.
Te formacje zajmowały długość całego zbocza, mającego być głównym celem natarcia. Flanki, zamiast jak to jest zazwyczaj, stać równolegle do głównych sił, obrócone były doń pod kątem. Stanowiły je doborowe oddziały ogorzałych włóczników – łącznie rozlokowano ich równo dwie setki. Trzystu poborowych stanęło z tyłu, tworząc drobne zakrzywienie. W razie manewrów oskrzydlających, zabezpieczali armię przed okrążeniem. Pozostałe trzy setki: wojacy, milicjanci, najemnicy – mniej i bardziej doświadczonych zbrojnych pochodzenia siergwazijskiego, za złoto z handlu obrońcy wystawili łącznie prawie dwie setki – oraz awanturnicy uzbrojeni w broń sieczną, najczęściej lekkie topory, schowały się w środku, stanowiąc rezerwę wraz z pięćdziesięcioosobowym oddziałem ciężkiej jazdy, którym dowodził sam wódz. Reszta została oddelegowana do obsługi machin. 
Po drugiej stronie sprawa wyglądała nieco prościej.
Jak okiem sięgnąć, całą pierwszą linię wojsk Południa tworzyli śniadzi wojownicy uzbrojeni dość przypadkowo, co wskazywałoby na nowo rekrutowanych. Kilkanaście szeregów przeważnie półnagich ciał pokrytych potem lśniło w południowym słońcu. Ich prawą flankę, czyli obrońców lewą, ubezpieczali słynni wielbłądnicy z toporami, oszczepami i czasem nawet łukami, z których celowali do wrogów także w czasie galopu. 
Ontrlakos poprawił saladę. Znał tę taktykę, zawsze była stosowana w bitewkach i małych potyczkach, w jakich przyszło mu brać udział. Jedno silne ramię przeciwko drugiemu. Ale że on nie miał takiej siły, trzeba było w nieco inny sposób odnieść zwycięstwo, wykorzystując głupotę dowództwa i brak doświadczenia pierwszych szeregów wrogich wojsk. 
Był wręcz pewien, iż zmasowany ostrzał z katapult, proc i łuków oraz niemiła niespodzianka w postaci dołów z palikami zmusi przerzedzone oddziały niedoświadczonych wojowników do panicznej ucieczki. Wywoła tym samym zamęt i panikę. Jeśli sprzyja nam szczęście, dalej myślał, flanki nie zatrzymają się, a pójdą dalej, atakując nasze najlepsze oddziały, gdzie się szybko wykrwawią, a na koniec odwody spróbują otoczyć agresorów. O ile Uisgen, święty bóg wojny, zechce nam sprzyjać.

Już niebawem poznacie moje wrażenia z lektury tej książki. Jesteście zainteresowani jej przeczytaniem?


Wpis powstał w ramach współpracy z autorem.

18 komentarzy:

  1. Zaciekawiłaś mnie, z chęcią przeczytam :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydaje się ciekawa, ale i tak czekam na recenzję. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też poczekam na recenzję, ale czuję się zaciekawiony. No i zaintrygowany :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wygląda i brzmi bardzo ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy fragment. Dotąd nie planowałam bliższego zapoznania się z tą książką, ale możliwe, że się to zmieni.

    OdpowiedzUsuń
  6. Może za jakiś cza książkę przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O lekturze książki zdecyduję po Twojej recenzji Wiolu. 😊

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak będę miała trochę czasu to przeczytam

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie do końca są to moje klimaty, ale fabuła zapowiada się ciekawie i bogato. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Brzmi ciekawie, ale poczekam jeszcze na Twoją recenzję.

    OdpowiedzUsuń
  11. a ja totalnie nie mam zaufania do tego wydawnictwa... niestety

    OdpowiedzUsuń
  12. Czekam w takim razie na Twoje wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
  13. Tak, jestem zainteresowana tą książką :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za ślad, który tutaj zostawiacie :)

Copyright © 2016 Subiektywnie o książkach , Blogger