"Według mnie pisanie kryminałów w większym stopniu polega na planowaniu wydarzeń, na łączeniu faktów, na zaskakiwaniu Czytelnika" - wywiad z Thomasem Arnoldem





O tym pisarzu będzie jeszcze głośno. Zanim więc zacznie być oblegany przez rzesze ludzi pragnących zrobić z nim wywiad, postanowiłam zadać mu kilka pytań. Za jakiś czas pewnie kolejka będzie tak długa, że nie dam rady w niej wystać. Zapraszam na wywiad z Thomasem Arnoldem.




Thomas Arnold to pseudonim literacki Arnolda R. Płaczka, rocznik 1985, urodzonego w Rybniku. Autor skończył farmację na Śląskim Uniwersytecie Medycznym i pracuje w swoim zawodzie. W 2013 r. wydał thriller medyczny pt. "Anestezja", a następnie wydał dobrze przyjęty thriller pt. "33 dni prawdy". Pisarz obecnie mieszka w Rydułtowach – małej miejscowości na Śląsku, a kiedy nie pisze, sam chętnie czyta książki sensacyjne, przygodowe, kryminały oraz thrillery.


Wioleta Sadowska (awiola): Czy pamiętasz moment, w którym narodziła się w Twojej głowie myśl o napisaniu książki?

Thomas Arnold: Oczywiście :) Choć nie pamiętam dokładnej daty, wiem, że to była niedziela, jakiś wakacyjny dzień 2012 roku. Siedzieliśmy sobie z żoną na kanapie i myślałem, jak nie zmarnować sobie reszty życia. Patrząc na rozrastające się półki z książkami, pomyślałem, że fajnie byłoby, gdyby moje nazwisko (tudzież jak się później okazało pseudonim) znalazły się pomiędzy tymi tytułami. Żona parsknęła śmiechem, ale postanowiłem spróbować. Następnego dnia usiadłem przed komputerem i zacząłem coś tam pisać. Pierwsza książka trafiła do przysłowiowej szuflady i leży tam do dziś, ale to był właśnie ten moment, w którym wszystko się zaczęło.

Wioleta Sadowska (awiola): Tak, to musiała być piękna chwila. Zadebiutowałeś thrillerem pt. „33 dni prawdy”. Ile zajęło Ci napisanie tego dzieła?

Thomas Arnold:  Dokładnie rzecz biorąc pierwszą moją książką, jak ukazała się w księgarniach była „Anestezja”, ale ze względu na fakt, że było to współwydanie, rzeczywiście możemy uznać, że pierwszą prawdziwą książką stało się „33 dni prawdy”. Samo pisanie zajęło mi niecałe cztery miesiące, ale poprawki trwały kolejne cztery. Co więcej, każdą książkę czytam po kilka razy. Tę akurat przewertowałem chyba z siedem razy (w tym czytanie na głos) Dzięki temu eliminuje się niektóre, głębiej zakorzenione błędy, często niedostrzegalne na pierwszy rzut oka. Poprawiona zostaje czytelność tekstu, itp. Jednak wszystko to trwa, więc można powiedzieć, że spędziłem nad książką jakieś dwanaście miesięcy. Oczywiście z przerwami.

Wioleta Sadowska (awiola): Czytanie na głos jest rzeczywiście bardzo pomocne. Czy długo szukałeś wydawcy dla swojego debiutu?

Thomas Arnold: W przypadku „Anestezji” wydawca znalazł się po niecałych dwóch tygodniach. Jednakże jak już wspomniałem było to współwydanie, Czytelnicy doskonale wiedzą, że o takie nietrudno, więc ciężko powiedzieć, że to był fart :) Na szczęście w przypadku „33 dni prawdy” również nie trwało to długo. Tej książki nie wysyłałem do żadnego wydawcy. Gdy skończyłem ją pisać, oddałem ją do profesjonalnego korektora (a dokładnie Pani Korektor :) ) Tym razem postanowiłem zrobić to jak należy – dobrze dopracować tekst przed próbą wydania. W tym czasie przypadkiem dowiedziałem się, że w mojej okolicy dość prężnie działa jedno wydawnictwo. Postanowiłem spróbować. Umówiłem się z nimi na samym początku stycznia 2015 roku, tuż po Nowym Roku. Wydrukowałem poprawiony tekst i zaniosłem im go. Byłem w ciężkim szoku, gdy oddzwonili po dosłownie kilku dniach i powiedzieli: Wydajemy. Z tym wydawnictwem współpracuję do tej pory. Nie wysyłam tekstów nigdzie indziej. Świetni ludzie, dobrze się dogadujemy. Są już plany na kolejne powieści, więc nie pozostaje nic, tylko pisać :)

Wioleta Sadowska (awiola): To dobra wiadomość dla wszystkich czytelników. Twoja następna powieść, która miała całkiem niedawno swoją premierę, nawiązuje do zjawiska zwanego wszystkim jak „Krwawy Księżyc”. Skąd pomysł na zaczerpnięcie tego, budzącego dreszcze motywu do fabuły swojej powieści?

Thomas Arnold: Szukałem wiarygodnego motywu, który nie byłby tylko wyssanym z palca zabobonem, ale nawiązywał do konkretnych wydarzeń, jakie miały miejsce. W historii świata to zjawisko często było utożsamiane z różnego rodzaju przewrotami i wydarzeniami. Gdy zaczynałem pisać Tetragon, nawet nie wiedziałem, że „krwawy księżyc” istnieje. Chcąc nadać postaciom (złym charakterom) wiarygodnej motywacji do działania, zacząłem zagłębiać się w pewne sprawy. Gdy przypadkiem wpisałem w przeglądarkę słowa: „koniec świata” pokazał się link do artykułu o Tetradzie, która obecnie miała miejsce (Tetrada – cztery krwawe księżyce z rzędu w ciągu dwóch lat) To był jak grom z jasnego nieba :) Postanowiłem to wykorzystać. Gdy dodatkowo doczytałem, że w Apokalipsie Św. Jana istnieją przesłanki, które informują, że krwawy księżyc może być zwiastunem niepokojących zjawisk, wiedziałem już, że to jest to, czego potrzebuję, aby uwiarygodnić tę historię. Wprawdzie każda z moich książek to fikcja literacka, ale tak naprawdę te historie mogą/mogły wydarzyć się naprawdę.

Wioleta Sadowska (awiola): Można dostać dreszczy na całym ciele. Czy wierzysz w niekorzystne działanie krwistoczerwonej barwy Księżyca?

Thomas Arnold: Ja nie, ale ci ludzie w książce - tak :) „Krwiste” zabarwienie to zjawisko czysto astronomiczne. Podczas zaćmienia księżyca atmosfera ziemska działa jak filtr. Przepuszcza w największej mierze promienie czerwone i zagina je. Przez to tarcza Księżyca, który akurat znajduje się w ziemskim cieniu, zostaje oświetlona czerwonym światłem. Dla mnie zabarwienie nie ma znaczenia, ale zarówno Apokalipsa Św. Jana jak i wiele artykułów, które przeczytałem, opisują to zjawisko jako powiązane z licznymi wydarzeniami. Niestety często jest tak, że wierzymy w to, co chcemy i jesteśmy w stanie tak interpretować fakty, aby służyły one naszym celom. Właśnie taki przypadek przedstawia moja najnowsza książka.

Wioleta Sadowska (awiola): Nie wierzysz, a czy 27 września tego roku byłeś widzem tego niecodziennego zjawiska?

Thomas Arnold: Naturalnie! Nie mógłbym sobie darować, gdybym je ominął. Budzik dzwonił jak szalony co dwadzieścia minut, żebym przypadkiem nie zasnął.

Wioleta Sadowska (awiola): Tak myślałam. Okładka „Tetragonu” przykuwa uwagę. Czy jej grafika to Twój autorski pomysł?

Thomas Arnold: Mam tę przyjemność, że zarówno Wydawca, jak i osoby z którymi obecnie współpracuję nad kolejnymi książkami to bardzo fajni i komunikatywni ludzie. ( Pozdrawiam tutaj Pana Artura, który odpowiada za grafikę książki :) )  U nas wygląda to tak, że siadamy wszyscy razem i myślimy, jak powinno to wyglądać. Oczywiście podpowiadam, co mogłoby się znaleźć na okładce, a odpowiednie osoby robią resztę. Warty podkreślenia jest fakt, że każdy etap powstawania okładki jest ze mną konsultowany. Ewentualne uwagi analizujemy i praca rusza dalej.

Wioleta Sadowska (awiola): Idealnie, takie standardy powinny być w każdym wydawnictwie. Piszesz pod pseudonimem, który czytelnika może nieco zmylić, iż jest jesteś anglojęzycznym autorem. Dlaczego?

Thomas Arnold: W Thomasie Arnoldzie prawdziwy jest tylko Arnold :) Tak mam na imię. Imię stało się w tym pseudonimie nazwiskiem i dodałem do niego Thomasa. Dlaczego Thomasa i dlaczego przez „Th” :) Sam nie wiem, ale uznałem, że jeżeli samo imię brzmi już dość zagranicznie – pochodzi ze staroniemieckiego, nie ma sensu tworzyć na siłę mojego polskiego odpowiednika, a chciałem w pseudonimie zachować cząstkę siebie. Szukając fikcyjnego imienia, starałem się nie kraść żadnemu sławnemu, obecnie żyjącemu człowiekowi tożsamości. Jedyny Thomas Arnold związany z pisaniem żył na przełomie XVIII i XIX wieku, więc mam nadzieję, że nikogo nie skrzywdziłem. A dodatkowym aspektem przemawiającym za obco brzmiącym pseudonimem jest fakt, że akcje moich powieści osadzone są w Stanach, które w według mnie najbardziej wiarygodnie oddaje charakter fabuły.

Wioleta Sadowska (awiola): Teraz rozumiem. Twoja proza nacechowana jest niezwykle wartką akcją, w której cały czas coś się dzieje. Czy jesteś miłośnikiem filmów akcji?

Thomas Arnold: Tak. Lubię tego typu kino, choć w ostatnich latach bardziej skłaniam się w kierunku thrillerów i kryminałów. Nie ukrywam, że do moich książek staram się przemycić dynamikę. To nie są typowe kryminały. Raczej mix gatunkowy – thriller/kryminał/sensacja. Cały czas uczę się opowiadać wydarzeniami i dialogami, a nie tylko opisywać świat poprzez wszechwiedzącego narratora. Chcę aby czytelnik wędrował z bohaterami i razem z nimi dowiadywał się istotnych szczegółów, był zaskakiwany, tak jak oni, miał dylematy. Nigdy nie przepadałem za długimi opisami zagłuszającymi akcję. Przykładowo… Możemy napisać: „Detektyw skrył się za starym drzewem. Miało potężne, wystające z ziemi korzenie i rozłożystą koronę, w której trwały przyczajone, czarne jak smoła ptaki, w każdej chwili gotowe poderwać się do lotu.” Albo napisać tak: „Detektyw potknął się o ledwie widoczny, gruby korzeń. Stracił równowagę i poleciał na ziemię. Gdy wstał, usłyszał huk. Jego policzek obsypały drzazgi i kawałki kory odłupane przez pocisk, który przemknął centymetr od jego głowy. W tym samym momencie z rozłożystej korony poderwało się stado czarnych jak smoła ptaków.” Niby to samo miejsce, to samo drzewo, te same ptaki, ale ten drugi opis wydarzenia jest dużo bardziej dynamiczny. To właśnie jest mój sposób przekazywania czytelnikowi informacji. Absolutnie nie twierdzę, że w moich historiach świat ma wybuchać, a bohaterowie to drużyna „Niezniszczalnych”. Wręcz przeciwnie. To są ludzie z krwi i kości. Mają słabości i też zdarza im się oberwać. Niektórym nawet bardzo.

Wioleta Sadowska (awiola): Świetny przykład podałeś. Jakie są Twoje dalsze plany literackie? Czy tworzy się już nowa powieść?

Thomas Arnold: Pozytywne przyjęcie przez Recenzentów i Czytelników moich poprzednich książek jest niezwykle motywujące i daje zastrzyk energii na kolejne dni spędzone przed laptopem :) Piszę następną powieść, a plany sięgają znacznie dalej. Właśnie powstaje trzecia część historii Adamsa i Rossa. Nie zdradzę jeszcze jakie lata ich życia będzie obejmowała akcja, ale ogólnie mogę powiedzieć, że w kolejnej/kolejnych książkach będziemy poznawali różne etapy ich kariery. Moim celem jest, aby każdą powieść można było czytać osobno, bez znajomości poprzednich, czy kolejnych, ale jednocześnie chciałbym, aby wszystkie razem stworzyły niepowtarzalną, intrygującą historię, gdzie będziemy nie tylko poznawali różne kryminalny sprawy, ale również staniemy się świadkami życia naszych bohaterów. A w skrócie… Dopóki wydawca jest na tak, to ja również.

Wioleta Sadowska (awiola): Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy. Co najchętniej czyta Thomas Arnold kiedy nie pisze?

Thomas Arnold: Obecnie porzuciłem klimaty kryminalne i thrillery (ubolewam), aby w jak najmniejszym stopniu sugerować się innymi autorami. Jest to takie moje małe przekleństwo, no ale cóż. Dawniej Coben, Brown, Ludlum, Patterson byli autorami obowiązkowymi. Teraz muszę sobie trochę odpuścić. Chcę wypracować własny styl, aby nikogo nie naśladować. Ostatnio pochłonąłem kilka książek przygodowych. Miałem też styczność z dramatem politycznym, ale nie ukrywam, że chciałbym również sięgnąć po coś zupełnie innego. Coraz odważniej wyciągam rękę w stronę półki, na której stoi „Władca Pierścieni” oraz cykl „Pieśń Lodu i Ognia”.

Wioleta Sadowska (awiola): Czy osławiona wena literacka przychodzi do Ciebie znienacka?

Thomas Arnold: Wena literacka bardziej kojarzy mi się z autorami powieści obyczajowych, romansów oraz z poetami. W moim przypadku brak weny utożsamiam raczej z lenistwem :) Według mnie pisanie kryminałów w większym stopniu polega na planowaniu wydarzeń, na łączeniu faktów, na zaskakiwaniu Czytelnika. Raczej zawsze wiem o czym ma być kolejny rozdział. Owszem, fajnie gdy bohaterowie sami przez niego idą, a ja tylko opisuję ich drogę. Często większym problemem jest znalezienie wolnego czasu. Jak się już uda, to wena nie ma wyjścia. Musi być na zawołanie :P

Wioleta Sadowska (awiola): Ciekawa interpretacja weny. Jakich rad udzieliłbyś osobom chcącym wydać swoją pierwszą książkę?

Thomas Arnold: Starajcie się nie wydawać za pieniądze :) Wiem, że odezwał się mądry po szkodzie (przypomnę – pierwsza książka, czyli Anestezja, to był SP). Wiem, że każdy marzy o wydaniu pierwszej książki w jak największym wydawnictwie, w jak największym nakładzie. Udaje się to jednemu na sto albo na tysiąc, a może jeszcze rzadziej. I wydaje mi się, że to jest największy problem. Stojąc pod bramą wydawniczego zamku pukamy do ogromnych, ciężkich drzwi i mamy nadzieję, że wpuszczą nieznajomego, ucałują rączki i posadzą po prawicy obsypując złotem.
Moim pierwszym błędem było to, że nie! zorientowałem się, jakie wydawnictwa są w mojej okolicy. Powinienem był zrobić to, co zrobiłem przed wydaniem drugiej powieści. Po pierwsze zaniosłem ją do korektora. Była nim moja dawna nauczycielka języka polskiego, polonistka z zamiłowania. Gdy naniosłem poprawki wydrukowałem tekst i osobiście zawiozłem go do pobliskiego Wydawcy. Przywitałem się, przedstawiłem, powiedziałem parę słów o sobie. Minęła godzina. Na do widzenia powiedzieli, że oczywiście zapoznają się z tekstem (Redaktor Naczelny i Redaktor Techniczna) i oddzwonią. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu dali znać po pięciu dniach. Zgodzili się i współpracujemy do dziś :)
Daleko szukać. Moi mili zobaczcie sobie wywiad z Pattersonem na youtube.pl Sam przyznaje, że jego pierwsza powieść została odrzucona przez ponad trzydziestu wydawców. Dziś liczy się tylko nazwisko.
Mój obecny Wydawca to stosunkowo mała firma w porównaniu z gigantami rynku, ale uważam, że właśnie od niej powinienem był kiedyś zacząć i chyba to byłaby moja najlepsza rada dla wszystkich, którzy chcąc pisać i wydawać. Nabierzcie pokory do tego całego wydawania książek, tak jak ja z czasem nabrałem. Powoli, małymi kroczkami. Kontakt z dużymi graczami, którzy w 99% nie odpisują nawet na Wasze maile z propozycjami wydawniczymi według mnie nie ma większego sensu. Po co się szarpać i dołować. Obecnie mam tradycyjną umowę, za wydanie oczywiście nic nie płacę i otrzymuję honorarium za sprzedane książki. Od pewnego czasu hołduję teorii, że do ewentualnego sukcesu wiedzie dość kręta droga i chyba lepiej, żeby iść nią powoli i uczyć się na każdym kolejnym etapie.

Wioleta Sadowska (awiola): Tak, powoli, drobnymi kroczkami. Czego nie może zabraknąć w Twoim ulubionym antykwariacie?

Thomas Arnold: Oczywiście książek, bo pamiętajmy, że antykwariat to nie tylko stare tomiska o charakterystycznie pięknym zapachu, ale również miejsce na wiekowe rzeźby, meble i obrazy. Nie wyobrażam sobie półek antykwariatu bez pożółkniętych kartek i nadniszczonych okładek. Wyciągam książkę bez grzbietu, a tu stare wydanie Pana Tadeusza. Może jeszcze z jakąś urodzinową dedykacją dla niegdyś chłopca, który niedawno skończył siedemdziesiąt lat :) Dziś antykwariaty to często miejsca całkowicie zapomniane, dla hobbystów, podobnie jak coraz częściej historia. Wiecie czego jeszcze nie powinno zabraknąć w takim miejscu? Nas.

Wioleta Sadowska (awiola): Co na koniec chciałbyś przekazać czytelnikom mojej strony?

Thomas Arnold: Fajnie, że dotrwaliście do końca mojego uzewnętrzniania się :) A tak na poważnie… Róbcie to, co lubicie. Jeżeli ktoś z Was myśli o wydawaniu książek, to starajcie się traktować pisanie jak hobby, bo cała ta otoczka wydawania i późniejszej sprzedaży książki może niejednego skutecznie zdołować :) A często jest tak, że hobby/pasja przeradza się w coś więcej. Coś z czego można żyć, czym można się delektować. Ja nie czuję presji i myślę, że właśnie dlatego, w czasach gdy więcej osób pisze niż czyta, pisanie sprawia mi przyjemność. Tego i Wam życzę, abyście odnaleźli w sobie pasję, dzięki której życie nabierze kolorów.
Bardzo dziękuję za możliwość wypowiedzenia się.



A ja dziękuję autorowi za odpowiedzi na moje pytania. Cieszę się, że Thomas Arnold planuje wydać kolejne książki. Jeśli jeszcze nie poznaliście jego prozy, musicie to jak najszybciej zmienić! Tyle jeszcze przed nami...



14 komentarzy:

  1. Fajnie się czyta ten wywiad...Autor umie się "sprzedać". Powodzenia dla Niego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie kojarzę nazwiska tego autora, ale wywiad dobry :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie słyszałam o tym autorze, ale wstyd. Nadrobienie zaległości wchodzi w plany na 2016 rok :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Obie publikacje autora przede mną, bardzo ciekawy wywiad.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytając ten wywiad mam wrażenie, że zostać pisarzem to taka prosta sprawa :) Może i ja pewnego dnia pomyślę o napisaniu książki, a już następnego zabiorę się za jego realizację :)

    OdpowiedzUsuń
  6. brrrr... Arnold - to nazwisko kojarzy mi sie z Bogdanem Arnoldem

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie sądziłam, że autorzy czytają swoje książki na głos. Super pomysł, wtedy można wykryć wiele niezauważalnych mankamentów i szybko jej poprawić. Świetny wywiad, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ostatnio to nazwisko rzuciło mi się parę razy w oko.

    A tak a propos wywiadu - zauważyłam, że ostatnio coraz więcej pisarzy podkreśla to, że nie liczą na wenę, tylko na swoją własną pracę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. jaki młody a jaki utalentowany!

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja też jestem przekonana, że o Arnoldzie będzie jeszcze głośno na naszym rynku wydawniczym. To świetny pisarz! Interesujący wywiad - gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ciekawy autor. Tetragon podobał mi się bardzo i sądzę, że zrobi ten autor karierę na naszym rynku. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Interesująca rozmowa. Można z niej wyciągnąć coś dla siebie:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Po przeczytaniu tego wywiadu mam ochotę sięgnąć po te książki :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za ślad, który tutaj zostawiacie :)

Copyright © 2016 Subiektywnie o książkach , Blogger