"Ponoć można też na blogach zarabiać, a więc: „blogerzy do piór!” Piszcie i zarabiajcie! A to co zarobicie, wydajcie na książki" - Wywiad z Jolantą Marią Kaletą, autorką książek przygodowych






Dzisiaj przygotowałam wielką gratkę dla wszystkich miłośników klimatu przygody, sensacji, nierozwiązanych tajemnic z przeszłości oraz aury historii. Zapraszam Was bowiem na rozmowę z Jolantą Marią Kaletą, popularną autorką książek dla dorosłych, zgłębiających nierozwiązane zagadki z przeszłości.


Recenzje powieści Jolanty Marii Kalety - KLIK





Jolanta Maria Kaleta to wrocławska pisarka, z wykształcenia historyk i politolog, znana głównie z powieści sensacyjnych, których akcja dzieje się we Wrocławiu lub na Dolnym Śląsku. Jej książki nawiązują do nieodkrytych tajemnic naszej historii. Autorka pracowała we wrocławskich muzeach, oraz uczyła w szkołach średnich historii i wiedzy o społeczeństwie. Jest miłośniczką górskich, pieszych i rowerowych wędrówek oraz kocha zwierzęta. 



Wioleta Sadowska (awiola): W ostatnim czasie całą Polskę rozgrzewa do czerwoności zagadka "złotego pociągu". Wiem, że napisała Pani książkę, która porusza ten temat. Czy przybliży Pani treść "Złota Wrocławia"?
Jolanta Maria Kaleta: Mówiąc najkrócej jak można, jest to powieść o okrucieństwie wojny oraz o chciwości, które zabijają człowieczeństwo, doprowadzają do zbrodni. Jest to powieść o słabości i jednocześnie sile ludzkich charakterów, o sile miłości. Jest to powieść o tragedii zwykłych ludzi, których wielcy tego świata traktują jak pionki w grze o okrutnych, nieznanych nikomu zasadach. Pretekstem do poruszenia tych problemów, bardzo poważnych i w dzisiejszych czasach zepchniętych na margines, poza nawias codziennych spraw, jest legendarne złoto, ponoć zgromadzone w Banku Breslau i pod osłoną nocy wywiezione z Festung Breslau w niewiadomym kierunku, do dzisiaj nieodnalezione. Od dawna rozpalało wyobraźnię wielu ludzi, wciągało w wir poszukiwań coraz to nowych zapaleńców, mamiło swym blaskiem wszystkie ekipy rządzące, aż doprowadziło do wybuchu swego rodzaju histerii zwanej „złotym pociągiem”, której jesteśmy świadkami. Chyba nie muszę mówić, że prowadzone przez lata poszukiwania prowadzone przez wojsko i SB nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Jest to w pewnym sensie powieść historyczna, bo przypomina nie tylko ostatnie tygodnie Festung Breslau i pierwsze miesiące polskiego już Wrocławia, ale także obrazuje, jak legenda o złocie rosła przez lata, nabierając pomału wymiarów faktu historycznego.
Wioleta Sadowska (awiola): Po takim zachęcającym opisie, chyba każdy pobiegnie do księgarni po tę książkę. Dzisiaj ma swoją premierę Pani nowa powieść pt. "Testament Templariusza". Co zainspirowało Panią do poruszenia tematyki zakonu templariuszy?
Jolanta Maria Kaleta: Jak podaję w opisie powieści, dostrzegłam pewną analogię między dramatycznym końcem zakonu templariuszy, a tragedią jaka spotkała Solidarność w noc wprowadzenia stanu wojennego. Pierwsze skojarzenie, które się nasuwa, to data – 13 październik i 13 grudnia, w jednym i drugim przypadku zaraz po północy. Kolejne skojarzenie, to wielomiesięczne przygotowania do mającej nastąpić godziny „0” czynione przez rządzących, tych w średniowieczu, jak i ekipę Jaruzelskiego. Sporządzenie specjalnych pism, listy nazwisk, instrukcji dla urzędników, knowania służb specjalnych i porządkowych, preparowanie dowodów rzekomych win, brutalne potraktowanie tysięcy aresztowanych miało miejsce zarówno w 1307 roku, jak i w 1981. Działaniom tym przyświecał ten sam cel – zniszczyć fizycznie i moralnie przeciwnika. Skarbu templariuszy król Francji, Filip IV Piękny, nigdy nie odnalazł, a Solidarność swoje 80 milionów złotych sprzątnęła sprzed nosa esbekom w brawurowej akcji zainicjowanej przez wrocławskiego działacza, obecnie senatora, Józefa Piniora. Zarówno templariusze, jak i członkowie Solidarności ponieśli ofiary śmiertelne tylko i wyłącznie dlatego, że nie chcieli uznać swoich rzekomych win. O ile Solidarność nie musiała długo czekać, aż sprawiedliwości dziejowej stanie się zadość, o tyle templariusze czekali kilka wieków, bo do 2005 roku i była to już typowa musztarda po obiedzie. Oczywiście to nie jest jedyny powód, aby przypomnieć te dwie tragiczne karty historii, naszej i europejskiej. Jest jeszcze byłe opactwo cystersów w Henrykowie, jeden z cenniejszych zabytków architektury, który został przez wielu przewodników nieco zapomniany, niejako zdradzony na rzecz Krzeszowa, młodszego wiekiem opactwa. W tymże klasztorze henrykowskim, w kronice opactwa z XIII wieku, pod datą 1270 rok, zostało zapisane pierwsze zdanie po polsku. Księga ta jest jednym z najcenniejszych zabytków piśmiennictwa polskiego. Konia z rzędem temu, kto pamięta, jak brzmi to zdanie i gdzie ta księga obecnie się znajduje. Uznałam, że to wszystko zasługuje na przypomnienie. A przy okazji warto jednak pojechać do Henrykowa, aby sprawdzić, czy templariusze rzeczywiście tam byli, czy to tylko zręczna mistyfikacja?
Wioleta Sadowska (awiola): Przyznam, że rozważam taką opcję wyjazdu w tamte rejony. Czy interesuje się Pani teoriami spiskowymi oscylującymi w temacie templariuszy i loży masońskiej?
Jolanta Maria Kaleta: Mnie jako historyka z zawodu teorie spiskowe na ogół nie pasjonują, co nie oznacza, że nie interesują. Wbijano mi do głowy przez pięć lat studiów na czym polega praca badawcza historyka i na czym powinien opierać się jego warsztat. Z całą pewnością nie na podejrzeniach, domysłach i naciąganiu faktów. Podczas pracy historyk musi podchodzić z dużą dozą sceptycyzmu nawet do tekstów kroniki, dokumentów sprzed wieków itp. analizując najpierw obiektywizm i prawdomówność twórców, a nawet prawdziwość samych źródeł pisanych. Zawsze można przecież dokument spreparować, co niektórzy czynili, a inni się na to nabierali, a ilość fałszywek jest ogromna. Mogę natomiast na potrzeby moich powieści, a jest to przecież lekka beletrystyka, tworzyć własne teorie spiskowe. Bo legendy na ogół bywają ciekawsze od prawdy, a nic tak nie intryguje, jak cudza tajemnica czy nierozwiązana zagadka. A podejrzenie, że jakiś fakt celowo ukryto przed społeczeństwem, rozpala wyobraźnię do czerwoności. Od wielu lat istnieje hipoteza o powiązaniach między templariuszami a masonerią. Bazuje ona na fakcie, że najstarsze loże masońskie powstały w Szkocji, gdzie represje templariuszy niemal ominęły, a Kościół Katolicki zwalczał masonerię od samego początku jej istnienia. To klasyczna nadinterpretacja faktów, bo naukowych dowodów brak. Templariuszy w Polsce również represje ominęły, a czerwony krzyż templariuszy nie był ich wyłącznym znakiem firmowym. W herbie zakonu cystersów z Henrykowa także figuruje taki krzyż. Mogę więc oznajmić – proszę, oto dowód, że w Henrykowie byli templariusze. Jako autor powieści beletrystycznej mogą się do tego posunąć, ale jako historyk już nie. Czym innym jest dostrzeganie pewnych analogii między templariuszami a masonerią. Ja dostrzegłam analogię między templariuszami a Solidarnością. Czy to znaczy, że Solidarność ma aż tak głębokie korzenie? Oczywiście, że nie! Ale na tych analogiach, koncepcjach, domniemaniach można zbudować dziesiątki wspaniałych powieści. Bawiąc, mogą w treści przemycić wiele faktów historycznych, po które czytelnik nie sięgnąłby w opracowaniu naukowym, z założenia mało ciekawym.
Wioleta Sadowska (awiola): Tak, wszelkie tajemnice rozpalają wyobraźnię, znam to z autopsji. Ile w Pani książce jest prawdy, a ile fikcji literackiej?
Jolanta Maria Kaleta: Jak w większości moich powieści, tak i w tej, fakty przeplatają się z fikcją. Na ogół stosuję tę samą zasadę – na prawdziwe wydarzenia, wprowadzam fikcyjnych bohaterów. Czasami mają oni swoje pierwowzory w rzeczywistości, czasami skupiają w sobie kilka cudzych życiorysów, czasami nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. W „Testamencie templariusza” kanwę opowieści stanowią fakty historyczne – aresztowanie tysięcy templariuszy, poddanie ich wymyślnym torturom, ucieczka garstki rycerzy z Francji czy fakt istnienia ich komandorii w ówczesnej Polsce Piastów. Ale także faktem jest związek między templariuszami a cystersami. Obydwie reguły napisał wybitny cysters, święty Bernard z Clairvaux, pomysłodawca założenia zakonu templariuszy. Jeśli pójdziemy krok dalej, wkroczymy na ścieżkę teorii spiskowych – skarby templariuszy i Święty Graal. Faktem historycznym jest także stan wojenny w Polsce, represje i aresztowania, ukrywanie się działaczy. Bohaterowie zostali zmyśleni, ale niektórzy z nich sięgnęli po prawdziwe, tragiczne życiorysy. Na przykład w kazaniach przeora klasztoru, ojca Fabiana, możemy znaleźć wiele słów księdza Jerzego Popiełuszki i na tym podobieństwo się nie kończy, ale więcej zdradzić nie mogę.
Wioleta Sadowska (awiola): Więcej na pewno znajdą sami czytelnicy w Pani książce. Dlaczego fabułę swojej najnowszej powieści osadziła Pani w czasach PRL-u, a nie we współczesności? Ma Pani sentyment do tych czasów?
Jolanta Maria Kaleta: W zasadzie na to pytanie już odpowiedziałam. Istnieje analogia między tymi dwoma wydarzeniami – koniec zakonu templariuszy i koniec pierwszej Solidarności. A Solidarność powstała właśnie w czasach PRL-u. Fabuła większości moich powieści osadzona jest w tamtych czasach. Nie można wykluczyć, że jest to swego rodzaju sentyment, bo w PRL-u minęło mi dzieciństwo i pierwsza młodość. A do tego zawsze mamy sentyment. Im jesteśmy starsi, tym piękniejszy wydaje się nam czas naszego dzieciństwa czy młodości. Jednak ja nie pokazuję Polski Ludowej jako krainy szczęśliwości. Ale nie przeginam też w drugą stronę – nie było to jedno wielkie więzienie. Nie były to też lata szare, jak często można usłyszeć. Szare – bo nie było kolorowych reklam, a po kolorowe czasopisma stało się w kolejce? Szare, bo dżinsy nazywały się „szariki” i nie od imienia psa pancernych ta nazwa pochodziła? Szare, bo w szkołach wszyscy nosili jednakowe mundurki, a w sklepach wybór odzieży był skromny? Może pod tym względem były to czasy szare. Ale myśmy niedostatki w sferze materialnej, nadrabiali bogactwem życia intelektualnego, duchowego, twórczego mimo cenzury. Dziś możemy bezkarnie powiedzieć wszystko. Pluć publicznie jadem na największe autorytety, rząd i polityków oskarżać o co dusza zapragnie, raz popierać tego, raz owego. I co z tego? Nic. Ta swoboda już dawno stała się nudna i przestała kogokolwiek pasjonować. Przełączamy kanał na inny. W czasach Polski Ludowej swoje prawdziwe myśli trzeba było ubierać w metafory, kluczyć ogródkami, mówić półsłówkami, stosować przenośnie, bo za prawdę można było trafić za kraty albo stracić życie. I wróg był jasno określony. Bezwzględny, bezkarny, wszechmocny. Krytykę ustroju i rządzących można znaleźć w wielu dziełach z pozoru błahych, które cenzura puściła do druku. Bo tylko my, społeczeństwo, potrafiliśmy znaleźć to drugie dno, odczytać co autor tak naprawdę miał na myśli. Był także drugi obieg, tajne drukarnie, niedozwolone gazetki, kolportowane pod stołem. I w moich powieściach to widać. Ludzie żyją pełnią życia, pomimo piętrzących się trudności albo na przekór nim. Wciągnięci wbrew sobie w wir wydarzeń, nie mogą liczyć na pomoc stróżów prawa, bo to oni na ogół są ich wrogami. Bo w systemach totalitarnych życie choć ciężkie, ma wiele barw i odcieni, stawia przed człowiekiem wciąż nowe, za każdym razem inne, coraz to trudniejsze zadania. Dzisiaj życie przed zwykłym śmiertelnikiem stawia tylko jeden problem – skąd wziąć pieniądze, a dla mnie jest to mało pasjonujące.
Wioleta Sadowska (awiola): To niewątpliwie bezlitosna analiza czasów, w jakich żyjemy. Ile czasu zajęło Pani napisanie i doszlifowanie swojej nowej książki?
Jolanta Maria Kaleta: W przypadku „Testamentu templariusza” gromadzenie materiału nie zajęło mi zbyt wiele czasu, bo już dawno w swojej bibliotece miałam opracowania naukowe poświęcone temu zakonowi. Również wyprawy do miejsca, gdzie toczy się akcja nie były konieczne. Ja przez wiele lat miałam na wsi, zaledwie 4 kilometry od opactwa w Henrykowie, stary poniemiecki dom, w którym spędzaliśmy każdy wolny dzień. Te okolice znam więc jak własną kieszeń. Wiele lat temu napisałam taką opowiastkę dla znajomych zawierającą uroki i tajemnice tej wsi, co było swego rodzaju wprawką do napisania powieści o templariuszu. Poszło więc dość szybko. Po około 7 miesiącach pracy tekst trafił do wydawnictwa.
Wioleta Sadowska (awiola): To rzeczywiście dość szybko. Mam wrażenie, że Zbigniew Nienacki i jego seria o Panu Samochodziku to książki bliskie dla Pani? Czy się mylę?
Jolanta Maria Kaleta: Ha, ha, ha! Bardzo się Pani myli. Wielokrotnie spotkałam się z porównywaniem moich powieści do książek o panu Tomaszu autorstwa Nienackiego. Myślę, że to pochwała i powinnam czuć się wyróżniona. Z drugiej jednak strony odnoszę wrażenie, że to opinia nieco bezpodstawna, wynikająca jedynie z podobieństwa tematyki – tajemnice, zagadki, zagubione skarby, niewyjaśnione wydarzenia. I na tym podobieństwa się kończą. Co nas różni? Ja piszę powieści dla dorosłych, które w swojej warstwie mają wiele treści historycznych. Pan Nienacki pisał dla dzieci i z tego też powodu jego bohaterowie głównie szukają legendarnych skarbów, usiłują wyjaśnić przeróżne, mniej lub bardziej prawdopodobne tajemnice, mają emocjonujące perypetie z duchami. Nienacki w swoich książkach przedstawia sielankowy obraz tamtych lat. Pan Tomasz, bohater powieści, wzór do naśladowania - jest Ormowcem! Kto nie wie, kim była ta organizacja, niech sprawdzi w internecie. Co prawda, zaraz po przełomie politycznym w 1989 roku, dokonał poprawek i owe uczestnictwo w ORMO wywalił. W moich powieściach próba wyjaśnienia tajemnicy jest pretekstem do pokazania tła historycznego i postaw ludzkich, a nie celem samym w sobie. Nie mówię, że pisanie książek o szukaniu skarbu to coś złego. Nie. Indiana Jones też szuka skarbów. Ale Pan Samochodzik to książki dla młodego czytelnika, którego nie będą interesowały metody rządzenia stosowane przez Filipa IV Pięknego, tragedia przesiedlonych z kresów wschodnich, okrucieństwo wojny, represje, aresztowania, bezprawie szalejące w kraju, grabież i rabunek dokonany przez Niemców podczas drugiej wojny. W moich powieściach wiernie oddane są realia historyczne tamtych lat. Pan Nienacki, gdyby tylko mógł, zrobiłby to z pewnością wspaniale, ale nie mógł. Cenzura natychmiast jego powieść wyrzuciłaby do kosza na śmieci. Film też by nie powstał. To tak, jak z Klossem i Czterema pancernymi. Wszyscy się zachwycają, bo to fajna rozrywka, ale niesie w sobie fałsz, który sączy nam do mózgów nieprawdziwy obraz rzeczywistości. I w tym celu to zostało nakręcone! To po prostu propaganda. Może zbulwersuję miłośników Pana Samochodzika, ale te pierwsze książki, wydane we wczesnych latach sześćdziesiątych, nie przypadły mi do gustu. Może dlatego, że jako rówieśniczka bohaterów, dostrzegałam bardzo szybko różnicę między życiem powieściowych bohaterów, a moim własnym. Wolałam książki z innymi Tomaszami w roli głównej, których akcja nie rozgrywała się w PRL-u, przerabianym na własnym grzbiecie – przygody Tomka Sawyera i Hucka Finna, „Tomki” Alfreda Szklarskiego, a nawet dzieła Sienkiewicza. Dopiero film nakręcony na podstawie późniejszych wydań Samochodzika, już jako osoba dorosła, oglądałam razem z dzieckiem z przyjemnością, podobnie jak Pancernych czy Klossa.
Wioleta Sadowska (awiola): Przyznam, że mnie Pani bardzo zaskoczyła. Jest Pani z wykształcenia historykiem. Czy ma Pani jakiś sposób na przyjemne i wartościowe przekazywanie młodym ludziom wiedzy historycznej?
Jolanta Maria Kaleta: Przez wiele lat uczyłam młodych ludzi historii, bo wykładałam w szkole średniej. Przygotowywałam ich do matury i do egzaminu na studia, na przykład, prawnicze. Bo kiedyś zdawało się egzamin na studia. Starałam się tak prowadzić zajęcia, aby im nie opowiadać, jak to było, kiedy było. Bo to co się usłyszy, w 90% się zapomni. Szkoda zatem czasu. Istnieje wiele tak zwanych aktywizujących metod nauczania, ale rozprawianie o nich nie jest pasjonujące. Ograniczmy się wiec do stwierdzenia, że są takie metody i przynoszą dobre rezultaty. Natomiast powieść, taka jak moja, nie służy do „przekazania” wiedzy historycznej. Bo wiedzy tak naprawdę nie da się przekazać. Zawarta w powieści prawda historyczna, podana w sposób interesujący, to znaczy taki, który zadziała na emocje, zostanie w pamięci, a może, co byłoby wspaniałe, zainspiruje do samodzielnych poszukiwań. Bo tylko wniosek, do którego dojdziemy sami, zostanie w naszej pamięci na długo. Na spotkaniach czytelnicy często mówią – tak mnie pani zachęciła, że pojechałem do Niedzicy, aby obejrzeć ten zamek na własne oczy! Tak mnie to zainteresowało, że kupiłem sobie książkę o Festung Breslau. Tak mnie to kręciło, że pojechałem do Kowar, do kopalni. Itd., itd. Z tym, że ja nie piszę dla młodzieży. Ich historią muszą zainteresować nauczyciele i z pewnością to robią. Po moje powieści sięgają osoby, które czasy PRL-u przerobiły na własnym grzbiecie. Młodzi, którzy z domu nie wynieśli nawet minimum wiedzy o tamtych czasach, a proszę mi wierzyć, że tacy są i to liczni, mówią – niemożliwe…, samolot bez kokpitu? trotyl? przecież do wysadzania służy semtex. Czasy cenzury, przesłuchań, bezkarność milicji biorą za mój subiektywny obraz tamtych czasów. A przecież to nie jest ocena, tylko fakt historyczny.
Wioleta Sadowska (awiola): Jakie są Pani dalsze plany literackie?
Jolanta Maria Kaleta: Na razie jestem w okresie kampanii promocyjnej „Testamentu templariusza”, więc on zawładnął moimi myślami całkowicie. Zaczęłam gromadzić materiały do kolejnej książki, ale nie mogę na razie nic powiedzieć, bo sama nie wiem, czy temat mnie zafascynuje, a bez tego nie ma powieści.
Wioleta Sadowska (awiola): Będziemy zatem cierpliwie czekać. Wydała już Pani pokaźną ilość książek. Jakich więc rad udzieliłaby Pani osobom chcącym wydać po raz pierwszy swoje dzieło?
Jolanta Maria Kaleta: Przykro mi, ale nie czuję się na siłach, aby udzielać komuś rad. Ja nie jestem specjalistą w tym zakresie. Moim zdaniem, jeśli ktoś ma taką potrzebę, to powinien ją zrealizować. Dzisiaj żyjemy w czasach, kiedy na drodze do realizacji marzenia nic nie stoi na przeszkodzie. Żadna cenzura, żadne zakazy i nakazy, żadne knowania kliki uprzywilejowanych, starych wyjadaczy zgromadzonych w Stowarzyszeniu Jedynie Słusznym, brak zgodności z linią polityczną partii rządzącej, Jedynie Słusznej, czy niewłaściwe pochodzenie społeczne albo grzechy rodziców czy dziadków. Jeśli nie mamy dużo pieniędzy, żeby wydać książkę papierową, możemy wydać w wersji elektronicznej. Moje pierwsze powieści drukowałam w domu na drukarce i dawałam do czytania gronu przyjaciół, bo sprawiało mi radość, kiedy mogliśmy później dyskutować o wydarzeniach opisanych w książce. Oni to kserowali i dawali kolejnym. To właśnie przyjaciele namówili mnie, abym wysłała maszynopis do wydawnictwa.
Wioleta Sadowska (awiola): I bardzo słusznie postąpili. Jak postrzega Pani obecny rynek wydawniczy w Polsce? Czy widzi Pani zapotrzebowanie na powieści przygodowe?
Jolanta Maria Kaleta: Z tego co słyszę, to ponoć rynek wydawniczy w Polsce jest trudny. Nie wiem, co to może oznaczać. Trudny dla kogo? Dla wydawców czy dla czytelnika? Trudny dla pisarzy? Trudny dla księgarzy? To chyba zależy od oczekiwań. Jeśli ktoś oczekuje, że z powodu wydania książki z miejsca stanie się sławny i bogaty i będą go pokazywali w telewizji, to ten rynek rzeczywiście jest trudny. Czasy się zmieniły. Dzisiaj życie roztacza przed nami szeroki wachlarz przyjemności i środków dla zabicia czasu, jak mówimy kolokwialnie. 40-50 lat temu w kinach repertuar był ubogi, w TV jeszcze gorzej. W porywach tylko 3 programy, w tym jeden lokalny. O komputerach i grach można było tylko pomarzyć, a internecie, telefonach komórkowych, tabletach i smartfonach, to się nawet nikomu nie śniło. Czytało się wiec książki, bo to było w modzie i nic innego, równie ciekawego, nie było. Dzisiaj świat stoi przed nami otworem, a ten wirtualny przyciąga jak magnes. Te lata, kiedy po książkę stało się w kolejce, bo była towarem deficytowym, już dawno minęły. Pamiętam, kiedy ukazały się „Kamienne tablice”. Półmilionowy nakład (tak wówczas wydawano) rozszedł się w jeden tydzień. Ale wówczas wydawców było znacznie mniej, piszących powieści również, bo nie każdy mógł się przedostać przez gęste sito cenzury, opinie przeróżnych decydentów zasiadających w szacownych gremiach. Ówczesna władza nie chciała dopuścić do przestrzeni społecznej literatury niezgodnej z linią partii lub jej zdaniem będących poniżej oczekiwań. Nawet Mniszkówna, o której mówiono, że pisała dla kucharek, była na indeksie. Twarzy Greya nikt by wówczas nie wydał, co najwyżej w drugim obiegu. Nie dziwmy się zatem, że w księgarniach mamy dzisiaj tysiące książek, a czytających jakby mniej. Po szynkę czy telewizor także nie stoimy w kolejkach. To one na nas czekają w sklepach. Wszystkiego mamy dzisiaj więcej, niż możemy kupić. Myślę, że obecne czasy, to rynek czytelnika. Ma ogromny wybór, promocje cenowe, księgarnie internetowe, książki elektroniczne. Problem w tym, żeby wiedział co go interesuje, problem w tym, żeby go w ogóle cokolwiek interesowało. Ale z ciekawością otaczającego nas świata musimy się urodzić, a rolą rodziców jest tę ciekawość rozbudzić.
Powieść przygodowa, czy sensacyjno-przygodowa z historią w tle, bo ja głównie ten rodzaj literatury uprawiam, chyba cieszy się popularnością, skoro moje książki są kupowane, a twórców w tej dziedzinie jest wielu od lat i to bardzo dobrych. Całe szczęście już nam nikt dzisiaj nie narzuca, co mamy czytać i możemy się kierować własnym gustem. I niech by tak zostało.
Wioleta Sadowska (awiola): Co sądzi Pani o amatorach piszących o książkach, czyli o tzw. blogosferze książkowej?
Jolanta Maria Kaleta: Skoro są ludzie mający potrzebę dzielenia się z innymi swoimi opiniami o przeczytanych książkach, to powinni to robić. Nie tylko sami coraz więcej dzięki temu czytają, co ich bardzo wzbogaca wewnętrznie, ale pisząc, rozwijają swoje umiejętności językowe. Popularyzują czytelnictwo, a to jest istotna wartość. Inni mogą z ich doświadczeń korzystać przy podjęciu decyzji, jaką książkę kupić, choć to może być bardzo ryzykowne. To co się podoba jednemu, wcale nie musi drugiemu. Widząc jednak te tysiące książek na półkach w księgarniach, rzeczowy i zwięzły zarys fabuły, bez zdradzania szczegółów, a zwłaszcza zakończenia, może być pomocny przy wyborze książki dla siebie czy na prezent.
Ponoć można też na blogach zarabiać, a więc: „blogerzy do piór!” Piszcie i zarabiajcie! A to co zarobicie, wydajcie na książki.
Wioleta Sadowska (awiola): Popieram ten apel :) Czego nie może zabraknąć w Pani ulubionym antykwariacie?
Jolanta Maria Kaleta: Jest w nim przede wszystkim „Obcy” Hi, hi, hi! To oczywiście żart. Mówiąc poważnie, jest tam trochę książek. Wszystkie, które wyszły spod pióra profesora Jerzego Łojka, to znakomity historyk, zmarły przed laty. Jego „Dzieje pięknej Bitynki” czyta się jak najwspanialszy romans z wielką polityką w tle. Stale powracam do książek Waldemara Łysiaka, ale wydanych przed 89 rokiem, kiedy nie pisał o polityce, lecz o historii i sztuce. Na półkach stoją dzieła Jasienicy, Krawczuka, Paczkowskiego, ale także Marqueza, w tym moje ukochane „Sto lat samotności”, powieści Lema i Strugackich (ciekawe kto o tych braciach jeszcze pamięta?), wszystko co napisał Kapuściński, trochę Hena, Żukrowskiego, Magdaleny Samozwaniec, Irwina i Bernarda Shaw, Tuwim, Leśmian, Szymborska i Baczyński. Z najnowszych „Wielka Trwoga” Zaremby oraz Gregora Thuma „Obce miasto Wrocław”. Wszystkiego nie wymienię, ale widać gołym okiem, że beletrystyki mało. Kiedyś, przed laty, czytałam więcej powieści, teraz sama je piszę, a doba ma tylko 24 godziny.
Wioleta Sadowska (awiola): Którą ze swoich powieści darzy Pani największym sentymentem?
Jolanta Maria Kaleta: Zawsze tę najnowszą. Kiedy kończę ją pisać, wydaje mi się najbliższa memu sercu, później zaczynam pisać kolejną i ta poprzednia schodzi z podium.
Wioleta Sadowska (awiola): Nie dziwi mnie to. Co na koniec chciałaby Pani przekazać czytelnikom mojej strony?
Jolanta Maria Kaleta: Po pierwsze: czytajcie, po drugie czytajcie, a po trzecie: czytajcie. A w przerwie między jedną książką a drugą koniecznie zajrzyjcie na stronę Subiektywnie o książkach, gdzie zawsze znajdziecie coś interesującego, podanego z sercem, pachnącego świeżością. Możecie z autorką strony porozmawiać o przeczytanej właśnie książce, bo ona już dawno ją przeczytała.


Tak, czytajcie, czytajcie i jeszcze raz czytajcie książki Jolanty Marii Kalety. "Testament Templariusza" już czeka na Was w księgarniach. Na jesienne wieczory to lektura niemalże idealna! Zaglądajcie także na moją stronę, niebawem bowiem ogłoszę konkurs, w którym będziecie mogli wygrać najnowszą powieść autorki.

27 komentarzy:

  1. Zagadki z przeszłości? Uwielbiam, ale o książkach autorki nie słyszałam :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie słyszałam o autorce ale zacznę szukać Jej książek już samo " A to co zarobicie, wydajcie na książki" w wywiadzie mnie przekonuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze bardzo interesujący wywiad, chętnie bym przeczytała książkę tej Pani. :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. O autorce słyszałam z telewizji, ale jej książek nie miałam okazji czytać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo interesujący wywiad. Na pewno rozejrzę się za książkami tej autorki :)

    OdpowiedzUsuń
  6. jakoś nigdy nie traktowałam swojego bloga jako czegoś na czym mogłabym zarabiać:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo lubię czytać tak ciekawe wywiady :) Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  8. Nigdy nie słyszałam o tej autorce, ale muszę przyznać, że jestem zachwycona! Również jestem historykiem z wykształcenia i poglądy pani Jolanty są mi bardzo bliskie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja również nie słyszałam nic o tej autorce, ale dzięki temu wywiadowi w jakiś sposób zachęciłaś mnie awiolu do poznania twórczości tej autorki :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytałam książkę pani Kalety 'W cieniu Olbrzyma'. Ta ostatnia też wydaje mi się ciekawa. Chciałabym ją przeczytać. Informacje w wywiadzie są bardzo ciekawe, o tym że pani Kaleta uczyła w szkole średniej przede wszystkim! Fajny wywiad.

    OdpowiedzUsuń
  11. Interesujący wywiad, aczkolwiek wcale nie uważam, że na prowadzeniu bloga książkowego można zarobić. Ale ja tam mało się znam.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo ciekawa rozmowa i interesująca postać samej pisarki.

    OdpowiedzUsuń
  13. jakby na prowadzeniu bloga książkowego można było zarobić to połowa świata byłaby milionerami xd

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie czytałam jeszcze żadnych książek tej autorki. Może uda się kiedyś nadrobić zaległości :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Niezwykle wyczerpujący wywiad. Nie czytałam jeszcze żadnej książki tej pisarki.

    OdpowiedzUsuń
  16. nie znam autorki, nie czytałam żadnej jej książki...ale trochę kokietuje z tym zarabianiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie znam książek autorki, ale po tym wywiadzie możliwe, że się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Wywiad jak zawsze bardzo profesjonalny :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Lubię takie długie, solidne wypowiedzi Twoich rozmówców:)

    OdpowiedzUsuń
  20. Szczerze mówiąc, chyba nic nie czytałam tej autorki, a może warto się zapoznać? :)

    OdpowiedzUsuń
  21. O "Testamencie templariusza" już czytałam i chętnie sięgnę po tę książkę. Absolutnie moje klimaty:D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za ślad, który tutaj zostawiacie :)

Copyright © 2016 Subiektywnie o książkach , Blogger